Archiwum miesiąca: luty 2018

Czym jest Ekstremalna Droga Krzyżowa?

Można przeżyć Drogę Krzyżową w kościele, siedząc w ławce i słuchając rozważań. Można na stojąco, siedząco, w samotności lub w tłumie ludzi zgromadzonych na tym nabożeństwie. Każdy sposób jest inny, nie ma lepszych czy gorszych.

Wybraliśmy rozważanie Misterium Drogi Krzyżowej podczas pieszej, nocnej wędrówki prowadzącej z Rynku Podgórskiego w Krakowie (Kościół Św. Józefa) do Sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej. Ci, którzy już pięć razy szli z nami, mówią, że było to wyzwanie, głębokie przeżycie, doświadczenie własnej słabości i chociaż ułamka ciężaru, jaki dźwigał Jezus podczas Swojej Drogi. Bo inaczej patrzy się na Jego cierpienie z ciepłej ławki, inaczej gdy stopy pełne są odcisków, a nogi odmawiają posłuszeństwa…

Słowa uczestników poprzednich edycji Ekstremalnej Drogi Krzyżowej:

  • „Każdy ma w głowie swoje sprawy, intencje, problemy; każdy ma powód, dla którego idzie.”
  • „To wyzwanie, możliwość poczucia Drogi Krzyżowej w inny sposób niż zazwyczaj – fizycznie. Przez natłok pracy nie było czasu, żeby iść na normalną Drogę Krzyżową do kościoła, a ta jest w nocy, więc czas się znalazł.”
  • „Chęć sprawdzenia się, utożsamienia z Chrystusem. Bierzemy na drogę nie tylko krzyż brzozowy, bierzemy swoje drobne krzyże.”
  • „To ciekawe doświadczenie. Dla niektórych na pewno forma pokuty. Był czas przemyśleć pewne rzeczy, był czas na medytację, wyciszenie się.”
  • „Nie warto żyć normalnie, trzeba żyć ekstremalnie. Wysłuchanie rekolekcji wiekopostnych w kościele to nie są żadne ćwiczenia duchowe. Tu, podczas Ekstremalnej Drogi Krzyżowej, wiara styka się z decyzjami woli, emocjami. To jest prawdziwe ćwiczenie, człowiek rzeczywiście może być potem przemieniony.”

Ekstremalna Droga Krzyżowa odbyła się po raz pierwszy w 2009 roku. Idea akcji narodziła się w trakcie spotkań Męskiej Strony Rzeczywistości, a jej twórcą jest ksiądz Jacek Stryczek, Prezes Stowarzyszenia WIOSNA.

Wyzwanie

To moment, kiedy dowiadujemy się o EDK.

Zadanie jest jasne: do przejścia ponad 40 km, w nocy, w milczeniu, zdani na własne siły, w głowie rodzą się pytania:

  • Czy to na pewno dla mnie?
  • Czy dam radę?
  • Właściwie, po co tak iść całą noc? I to jeszcze w piątek, po całym tygodniu pracy, nauki…
  • Czy to nie jest jakieś szaleństwo? Przecież można też „zwyczajnie” w kościele…

Wyzwanie jest rzucone – podjąć, czy nie? Każdy decyduje sam!

Droga

Drugi etap – wyzwanie podjęte, pierwsze setki metrów, kilka kilometrów już za mną.

Jest normalnie, po prostu idę, co jakiś czas stacja, krótka modlitwa – tekst rozważań czytany w świetle czołówki, jeśli aura sprzyja, nie grzęznę w błocie lub kałuży, jest całkiem w porządku, nic wielkiego – zwykły marsz.

Przywołanie tekstu rozważań w czasie marszu wcale nie jest takie trudne. Kolejne metry za mną, idę zgodnie z opisem, nawet całkiem żwawym tempem, szybkie spojrzenie na mapkę, opis trasy.

do końca jeszcze szmat drogi…

Zmaganie

Może zacząć się na 18, 25, 30 albo jeszcze innym kilometrze, może minąć lub zostać do końca – raczej zostanie. I dobrze, bez niego nie ma EDK.

Doświadcza się go różnie, bolące stopy, brak sił, zimny deszcz na twarzy.

Stacja, modlitwa, głośne czytanie rozważań, czasem ze zmęczenia plącze mi się język. Boli każdy krok, przywołanie w myśli treści rozważań i medytacja jest naprawdę trudne. Cierpienie koncentruje na sobie.

Paradoksalnie, właśnie wtedy, gdy od wyczerpania i zmęczenia nie mogę uciec, gdy chcąc iść dalej muszę się z nim w każdej sekundzie mierzyć, gdy nie mam już sił i chęci, właśnie wtedy mogę odkryć, że poza wiarą właściwie nie mam innego powodu żeby iść. Tutaj zaczyna się „prawdziwe ćwiczenie duchowe” przejście z abstrakcyjnej przestrzeni myśli, rozważań, dyskusji do czegoś bardzo realnego.

Zmaganie, pokazując mi prawdę o własnych ograniczeniach może też bardzo pomóc otworzyć się na medytację i modlitwę.

Spotkanie

Tylko o to chodzi w EDK. Cała reszta jest nieważna. Milczenie, modlitwa, medytacja, długa nocna trasa, to wszystko „tylko” po to, nie ma innego celu. Dublin, Galway, Warszawa, Spitsbergen – miejsce nie jest istotne. Na trasę wyjdzie pół tysiąca osób czy wyjdę sam – to również bez znaczenia. Celem Ekstremalnej Drogi Krzyżowej jest spotkanie z Bogiem.

„…Ekstremalna Droga Krzyżowa to prawdziwe ćwiczenie duchowe, po którym człowiek może zostać rzeczywiście przemieniony…”

Twoja Ekstremalna Droga Krzyżowa

Ekstremalna Droga Krzyżowa jest proponowaną formą duchowości.

Nie jest to pielgrzymka, EDK jest indywidualną formą modlitwy. Termin oraz trasa przejścia, jest tylko propozycją, EDK możesz przejść w dowolnym czasie i miejscu.

Pamiętaj, że osoba wybierająca się na trasę EDK przyjmuje na siebie wszelkie ryzyko związane z przejściem trasy. Należy również pamiętać, że osoby niepełnoletnie przebywają pod władzą rodzicielską i ich wyruszenie na EDK może odbywać się wyłącznie za zgodą opiekunów prawnych.

Stowarzyszenie WIOSNA, Wspólnota Indywidualności Otwartych i Zespół EDK nie biorą odpowiedzialności za poprawność informacji zamieszczonych na witrynie www.edk.org.pl.

Zamieszczone tam dane dotyczące terminów bądź szczegółów przygotowanych tras mogą okazać się niepoprawne czy nieaktualne, mimo podjęcia wielu starań mających na celu ich bieżącą weryfikację. Jednocześnie przypominamy, że każda osoba, która polega na informacjach uzyskanych z witryny www.edk.org.pl robi to na własną odpowiedzialność.


Zanim wyruszysz z domu

Koniecznie:

  • przygotuj prowiant na drogę (jedzenie, picie, termos z gorącą herbatą, wodę, wysokoenergetyczny prowiant: czekolada, batony, chałwa); najlepiej wszystko do jednego plecaka,
  • weź ze sobą ciepłe ubrania, wygodne i wodoodporne buty przystosowane do długich wędrówek (w niektórych miejscach trasa może być błotnista i śliska), nieprzemakalny ubiór, odpowiedni do kilkustopniowych zmian temperatur oraz niesprzyjających warunków pogodowych,
  • miej przy sobie: naładowany telefon komórkowy, latarkę (najlepiej czołową), podstawowe opatrunki, odblaski (najlepiej kamizelki odblaskowe),
  • sprawdź lokalną prognozę pogody,
  • poinformuj bliskich o planowanym wyjściu,
  • zabezpiecz sobie możliwość transportu powrotnego w razie konieczności rezygnacji z dalszej drogi; pamiętaj, że w EDK wpisane jest ryzyko i zgoda na nieprzewidywalne zdarzenia,
  • przemyś to, jak wrócić po Ekstremalnej Drodze Krzyżowej,
  • zapoznaj się ponownie z przebiegiem i charakterem wybranej trasy

Warto:

  • przygotować sobie własny drewniany krzyż,
  • mieć kijki do wędrówek pieszych (np. do nordic walking),
  • wziąć ze sobą GPS, pliki z wgranymi śladami tras można ściągnąć ze strony
  • mieć mapę obszaru, po którym przebiega trasa EDK

Pamiętaj także, iż zbyt duży ciężar na plecach to większe obciążenie i większe zmęczenie podczas drogi.

Na EDK możesz iść w każdej chwili!

  • Wybierz trasę
  • Pobierz rozważania
  • Idź

Zanim zdecydujesz się wziąć udział:

  • Zapoznaj się z poniższymi informacjami na temat EDK i zdecyduj, czy chcesz podjąć wyzwanie. Odpowiedź na najczęściej pojawiające się pytania możesz znaleźć w FAQ
  • Ekstremalna Droga Krzyżowowa polega na pokonaniu w nocy wybranej trasy, medytowaniu rozważań i zmaganiu się z własnymi słabościami.
  • Ma charakter indywidualny. Podczas przejścia wybraną trasą, w razie jakichkolwiek nieprzewidzianych zdarzeń, jesteś zdany wyłącznie na własne siły.
  • Przejście trasy EDK ma charakter dobrowolnej praktyki religijnej. Biorąc w niej udział robisz to na własną odpowiedzialność.
  • Zapoznaj się z przebiegiem tras i oceń, czy jesteś w stanie przejść jedną z nich.

Poruszanie się na trasie

  • W czasie Ekstremalnej Drogi Krzyżowej obowiązuje Reguła Milczenia. Obowiązuje ona od momentu dotarcia na I stację drogi krzyżowej. Uszanuj prawo innych uczestników do głębszego przeżycia Misterium Drogi Krzyżowej dzięki spotkaniu z Bogiem w ciszy i skupieniu. Wyjątkiem od tej zasady jest odczytanie rozważań na głos i modlitwa przy każdej stacji.
  • Jednym z kluczowych elementów jest bezpieczeństwo. Zadbaj o to, by być dobrze widocznym! Pamiętaj, że nocny marsz zwiększa ryzyko związane z poruszeniem się po drogach.
  • Zgodnie z prawem, EDK ma charakter długiego, indywidualnego przejścia.
  • Nie planuj nadmiernie długich postojów.
  • Na trasie, a szczególnie na fragmentach tras prowadzących poboczem jezdni należy zachować szczególną ostrożność i przepisy ruchu drogowego. Poruszać się można w grupach mniejszych niż 10-cio osobowe.
  • Rozważnie zajmuj miejsce na stacjach i postojach, aby inni mogli także znaleźć przestrzeń na przeczytanie rozważań i krótką modlitwę.
  • W niektórych miejscach trasa może być błotnista i śliska.

Materiał pochodzi ze strony edk.org.pl (info admin)

Zachęcamy do odwiedzenia strony i zapoznania się z trasami w naszej okolicy.

Sumienie umiera

Z KS. TOMASZEM HORAKIEM ROZMAWIA PRZEMYSŁAW KUCHARCZAK GN 07/2007

Przemysław Kucharczak: Coraz mocniej widać wśród Polaków tendencję do relatywizowania grzechu: nie „ukradłem”, tylko „zabrałem”, „minąłem się z prawdą” zamiast: „skłamałem”, itd. Co niedobrego dzieje się z naszymi sumieniami?

Ks. Tomasz Horak: – Żeby się w ogóle coś działo… To już by było dobrze! Sumienie umiera, bo zaciera się poczucie grzechu. Polacy dzisiaj coraz częściej uznają za grzech tylko to, co wyrządza bezpośrednią i widoczną krzywdę innemu człowiekowi. Ukradłem komuś konkretnemu, skląłem kogoś konkretnego, którego widzę – no to jeszcze jest grzech. Ale jeśli coś nie wyrządza drugiemu takiej bezpośredniej krzywdy, ludzie przestają to odczytywać jako grzech.

Na przykład?
– Choćby grzech pod tytułem: „my się kochamy”. Domyśla się pan, co za tym uzasadnieniem często się kryje? „My się kochamy, przykrości nikomu nie wyrządzam, a przeciwnie, ta druga osoba też z tego się cieszy, tu nie ma żadnego grzechu”. Jednak w centrum uwagi człowieka, który głosi takie zdanie, nie jest Bóg, ale człowiek. Właśnie człowiek staje się bożkiem, do którego wszystko się odnosi. I wtedy zostaje utopiony najgłębszy sens wypowiedzi z Ewangelii: „wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”. W tym zdaniu z Ewangelii jest odniesienie człowieka do wielkości Boga. A my tymczasem spychamy Boga do małości człowieka. Na murze w Nysie był kiedyś taki napis: „Stwórzmy sobie Boga na nasz obraz, podobnego do nas, parszywego. A wtedy nie będziemy mieli wyrzutów sumienia”. Ktoś fantastycznie nazwał to zjawisko! Bo kiedy człowiek staje się bogiem, jego sumienie przestaje funkcjonować.

Jednak dawniej ludzie chyba nie grzeszyli mniej niż dzisiaj? Co się zmieniło?
– To prawda, kiedyś ludzie wcale nie grzeszyli mniej. Ale wiedzieli, że grzeszą.

Modne robi się dziś wśród młodych „mieszkanie ze sobą” przed ślubem. Czy ludzie mają jeszcze dylemat, jak na takie sytuacje reagować?
– Tylko raz ktoś o to zapytał. Być może boją się zdecydowanej odpowiedzi na „nie”. Znam takie pary i sam się obawiam, że jeśli usłyszą bardzo zdecydowane „nie”, to drugi raz mogą mnie o nic nie zapytać. I że będzie wtedy jeszcze gorzej, bo stracimy kontakt.

Czy dlatego, żeby ich na przykład nie urazić, rodzice takich młodych ludzi mają milczeć? 
– No, nie powinni. Widzę, że ta erozja sumień dokonuje się stopniowo, małymi kroczkami. Jak wskazówka zegara: nie widać, że ona się przesuwa, ale po godzinie już jest w innym miejscu. Na początku młodzi pojechali razem na wycieczkę, nawet szkolną. Później na kolejną wycieczkę, ale już bez reszty paczki. Było to niewinne, ale mama się przyzwyczaiła i ksiądz się przyzwyczaił, i oni się przyzwyczaili. No i w końcu następnym etapem dla takiej pary staje się zamieszkanie razem. Zazwyczaj podczas studiów, choć nie tylko. Myślę, że już znacznie wcześniej rodzice i spowiednik powinni zareagować. Przegapili tę chwilę, bo każdy z tych kolejnych kroczków wydaje się zbyt mały i w sumie niegroźny, żeby wydawać się problemem.

Więc w którym momencie rodzice mieli reagować?
– W tym pierwszym.

To znaczy?

– W tym pierwszym momencie, kiedy młodzi jeszcze mogli inaczej to swoje życie poukładać. Trzeba jak najwcześniej przygotować dzieci do podjęcia dobrych decyzji. Choćby przez to, że się o tym będzie w domu mówiło.

Ale na którym etapie rodzic powinien postawić weto? Już na etapie wycieczki we dwoje?
– Strasznie trudno tutaj dawać recepty, bo każda sytuacja jest inna. Patrzę wstecz na jedną z moich przegranych w tym względzie. I mam takie odczucie, że trzeba było w jakiś sposób zareagować wcześniej. Nie czekać biernie na to, co się stało później. Wycieczka we dwoje pary młodych ludzi nie jest grzechem, ale jednak wiąże się z tym jakieś duchowe niebezpieczeństwo. Zresztą ten sam mechanizm obowiązuje przy innych grzechach, przy stosunku do prawdy czy stosunku do własności. Niewinne kłamstewko czy sięgnięcie po coś niczyjego z czasem narasta i robi się potężnym problemem. Jedna mała dziurka w dętce wystarczy, żeby opona przestała służyć.

Więc szatan usypia nasze sumienia przez stępienie naszej wrażliwości w drobnych sprawach? 
– Dobrze, że padło w naszej rozmowie imię szatana. Bo jeśli nie zobaczymy, że za rozmywaniem się sumienia stoi osobowa moc zła, to nic na temat sumienia nie zrozumiemy i niczego nie naprawimy.

Fakt, dzisiaj modniejsze jest mówienie o samodoskonaleniu niż o świecie duchów…
– Żeby się bronić, trzeba dostrzec wroga. Kapitalne wyczucie miał autor biblijnej opowieści o drzewie. Tam kusiciel zastosował dokładnie tą samą metodę zaczynania od drobiazgów. Ewa na początku właściwie tylko pogadała sobie z wężem. No niby co w tym złego, prawda? A potem już poleciało… Lawina ruszyła. Niebezpieczeństwo widzę też w tym, że znikają dziś systemy kar. Kiedyś w szkole a to się dostawało po łapach, a to stało w kącie, a to się przepisywało sto razy „nie będę pluł na tablicę”. Teraz system kar utraciła i szkoła, i rodzice. Oni też już nie potrafią ukarać swoich dzieci. No i same dzieci nie pozwalają się ukarać. A płynie to z atmosfery „pozytywnego oddziaływania” na wszystko i na wszystkich. A kiedy nie ma systemu kar, znika to jasne rozgraniczenie, co jest dobre, a co złe.

Kiedy się czyta Ewangelię, to widać, że Pan Jezus potrafił być bardzo ostry dla swoich słuchaczy.

– Z jednej strony jest prawdą, że Dekalog jest prawem zakazów, a Ewangelia nie jest prawem zakazów. Ale z drugiej strony Jezus nieraz stawiał sprawę na ostrzu noża. Mówił: jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij! jeśli twoje oko jest powodem grzechu, wyłup!

Ks. Twardowski napisał kiedyś rachunek sumienia z pytaniem: „Czy nie przekształcałem Ewangelii w łagodną opowieść?”.
– No właśnie, coś z tego dzisiaj jest. Widzę to nawet u samego siebie na ambonie: wolę wszystko naświetlać od strony dobra. Pokazywać pozytywne wartości, bo właśnie za nimi ludzie pójdą. I myślę, że tak trzeba. Ale jednocześnie trzeba mówić: jest bariera, której przekroczyć nie wolno. Trzeba tę barierę wskazywać. A to rozmywa się coraz bardziej. Zwłaszcza w wychowaniu młodego pokolenia. I rzutuje to na nas wszystkich. Wychowawca, który rozmywa tę barierę wobec swoich wychowanków, rozmywa ją też wobec samego siebie. On też z czasem traci właściwe spojrzenie na siebie i na swoje sumienie. To zadanie także i dla księży, żeby położyć większy akcent na nabożeństwa pokutne, w których jest miejsce na rachunek sumienia czy pokutne refleksje.

A jak ja, świecki, mam obudzić swoje sumienie?
– Kiedyś pewna osoba opowiadała w konfesjonale o zdrowiu, o rodzinie. Zwróciłem jej uwagę, że ma lepiej przygotować spowiedź. Miałem wyrzuty sumienia, że powiedziałem to zbyt ostro. Następnym razem przyszła i odbyła głęboką spowiedź. Czuło się, że zrobiła solidny rachunek sumienia, że sprawę przemodliła. Poradziłem kiedyś nastoletniej dziewczynie stałego spowiednika. Dzisiaj ona już jest studentką, ale dalej korespondujemy. Pisze mi: „za bardzo katolicka to ja nie jestem, ale tego stałego spowiednika mam”. Więc może stały spowiednik jest tą drogą?

Jak często, zdaniem Księdza, powinniśmy się spowiadać?
– Kościół mówi, że przynajmniej raz w roku.

Proszę coś poradzić chrześcijanom, którzy chcą nad sobą pracować.
– Tak często, żeby ten czas był do ogarnięcia myślą. Czyli nie rzadziej niż co dwa, najwyżej trzy miesiące. Wtedy mogę obserwować dynamikę moich grzechów. Czy jakieś paskudztwo we mnie narasta, czy się zmniejsza. W mojej parafii uczę dzieci, żeby przy każdej spowiedzi postanowiły coś konkretnego. I większość z nich zachowało ten sposób spowiadania się także w dorosłości. W konfesjonale wyznają: „w czasie ostatniej spowiedzi szczególnie postanowiłem to i to”. I dodają, że tego postanowienia udało im się dotrzymać, albo że im się nie udało. To ważne, bo ze wszystkich warunków dobrej spowiedzi „mocne postanowienie poprawy” jakoś się gubi. Zostaje z niego tylko formułka. Naklejka na pudełku, a w pudełku pusto. Ja sam w dzieciństwie przestałem chodzić do spowiedzi, bo nie potrafiłem dotrzymać słowa: „obiecuję się poprawić i więcej nie grzeszyć”. Aż mi jakiś mądry ksiądz wytłumaczył: „ty grzeszyć będziesz zawsze, ale ty masz być lepszy”. To można osiągnąć właśnie przez obietnicę poprawy zwłaszcza z jednego, konkretnego grzechu.

Chleb gaśniczy

Gdzie brakuje żywej wiary, tam też z reguły nie ma znaków wiary. A jedno wpływa na drugie.

Moja śp. teściowa opowiadała kiedyś o zdarzeniu, którego przed wieloma laty była świadkiem. W okolicy wybuchł pożar – płonęła drewniana stodoła, pełna zapasów. Ludzie się zbiegli, próbowali gasić, ale płomień był zbyt wielki. Nagle ktoś krzyknął: „Czy ktoś ma chleb świętej Agaty?”. Ktoś miał. Jakiś mężczyzna rzucił zasuszoną kromkę w ogień. W tym momencie płomień jakby zapadł się w kłębach dymu. – To wyglądało tak, jakby ktoś narzucił na ten pożar wielki koc. Zakotłowało się i było po wszystkim – wspominała teściowa.

Przywołuję tę historię w dniu wspomnienia św. Agaty. Według tradycji ta dziewica męczennica wymodliła cud zatrzymania zalewającej Katanię lawy z wulkanu Etna. Jest czczona m.in. jako orędowniczka w niebezpieczeństwie pożaru. Z myślą o tej „specjalizacji”, w Polsce święci się w jej wspomnienie chleb, sól i wodę.

Przyznam, że niespecjalnie przywiązywałem wagę do tego rodzaju zwyczajów – do czasu, gdy usłyszałem powyższe świadectwo.

Jasne, że te wszystkie poświęcone (pobłogosławione) rzeczy, a także gromnice, medaliki i w ogóle wszelkie sakramentalia same z siebie niczego nie sprawiają. Jednak błogosławieństwo Kościoła i związana z nim wiara ludzi, owszem, sprawiają wiele. Bóg najwyraźniej poważnie traktuje wszystko to, co Kościół traktuje poważnie, nawet jeśli wynika to tylko z uświęconych lokalnych zwyczajów. Bo one są – no właśnie – uświęcone, zanurzone w tym, co święte.

Czy to rzeczy bez znaczenia? Cóż, można się bez tego zbawić, podobnie jak można się zbawić nie mając w domu krzyża, nie mając świętych obrazów, nie używając wody święconej i lekceważąc takie rzeczy jak błogosławieństwo księdza przychodzącego „po kolędzie”. To wszystko nie jest konieczne do zbawienia, owszem. Ale Bóg chce dawać nam dużo więcej niż konieczne. A tak się jakoś składa, że gdzie brakuje żywej wiary, tam też z reguły nie ma i tych wszystkich rzeczy. Jedno wpływa na drugie.

Wszystkie błogosławieństwa Kościoła są jak wiadomości od Boga – że nas kocha i chce troszczyć się o wszystkie drobiazgi naszego życia. Nie jest Mu obojętny żaden dramat i żadne zagrożenie. Chce, żebyśmy żyli w przestrzeni Jemu poświęconej, bo to jest przestrzeń dla nas po prostu bezpieczniejsza. Ostatecznie chodzi przecież o zachowanie nas od ognia dużo gorszego niż ten ziemski. Żebyśmy do nieba poszli – o to chodzi.

Informacja ze strony: www.gosc.pl

Wierzysz, że może cię uzdrowić?

MACIEJ RAJFUR /FOTO GOŚĆ

– Bardzo często nie wierzymy, że Pan Jezus może nas podczas Mszy uzdrowić. Wolimy łykać antybiotyki – mówi „Orzech”.

Jak co roku, Bal Przyjaciół Duszpasterstwa Akademickiego „Wawrzyny”, nazywany popularnie „Balem Złomów”, zebrał przy wspólnej zabawie karnawałowej zarówno absolwentów „wawrzynowych”, jak i studentów.

Pierwszym punktem uroczystego wieczoru była Msza św. W homilii ks. Stanisław Orzechowski poruszył temat czasu w życiu człowieka, nawiązując do słów z Księgi Hioba: „Czas leci jak tkackie czółenko i przemija bez nadziei”.

– Św. o. Pio mówił, że kto ma czas, ten go nie traci. Czasu mamy mało, a jeżeli go tracimy, to możemy już dopisać sobie drugie imię: kapuściany głąb – stwierdził w swoim stylu „Orzech”.

Dodał, że tylko czas, który nieustanne ucieka, jest naszą własnością.

– Św. s. Faustyna mądrze napisała w swoim „Dzienniczku”: „Czas przechodzi i nigdy nie wraca, pieczętuje i zamyka sprawy na wieki”. Zwróćcie uwagę, że nie znalazł się dotychczas żaden mędrzec, który by wyjaśnił istotę czasu. Potrafimy go zmierzyć, ale nie potrafimy go wyjaśnić – mówił ks. Orzechowski.

Duszpasterz „Wawrzynów” zwrócił uwagę, że dzisiaj bardzo się spieszymy i dlatego wszystko nam się wydaje za krótkie. W pośpiechu jemy, pracujemy, nawet odpoczywamy. – Ilu z was może spokojnie zasiąść z żoną i dziećmi do śniadania? – pytał kapłan.

Mówił, że współcześnie nasz pośpiech, podobnie jak w Księdze Hioba, przerywa jedynie choroba, która przychodzi znienacka. – 25 proc. ludzi przed 30. rokiem życia wie, co to jest depresja. Dzisiaj coraz mniej widać w nas naturalnego śmiechu i radości. Gdzie jest rozradowany Kościół? Raczej pogrzebowy Kościół, depresyjny Kościół – analizował ks. Orzechowski.

Zaznaczył, że całe rzesze chorych, czyli inaczej mówiąc – bezradnych, oblegają przychodnie. Ludzie szukają najróżniejszych sposobów i chwytają się wielu niekonwencjonalnych rozwiązań, by się wyleczyć. – Nasłuchujemy różnych bzdur czy plotek, tymczasem są jedne jedyne drzwi, za którymi stoi Pan Jezus. On ma lekarstwo na nasze choroby. Pismo Święte jasno to przekazuje: „On wziął na siebie nasze słabości i nosił nasze choroby” – cytował „Orzech”.

Jak tłumaczył, Biblia nie nazywa depresji bezpośrednio, ale mówi o ludziach „złamanych na duchu”. Chrystus ich uzdrawiał. Dlaczego? Żeby potem nauczać ich prawdy o zbawieniu.

Kaznodzieja opowiadał także, że Pan Bóg nieraz pokazał mu jasny dowód w postaci uzdrowienia – np. za wstawiennictwem św. Błażeja kapłan został uzdrowiony z choroby gardła.

– My, niestety, rozdzieliliśmy współcześnie te dwie sprawy. Owszem, idziemy do Kościoła i nawet słuchamy słowa Bożego, ale bardzo często nie wierzymy, że Pan Jezus może nas podczas Mszy św. uzdrowić. Wolimy łykać antybiotyki, faszerować się lekarstwami. A Jezus się nie zmienił. Po prostu nasza wiara zdechła… Nie wierzymy, że On może nie tylko nas nauczać, ale i uzdrawiać – podsumował ks. Orzechowski.

artykuł pochodzi z portalu gosc.pl (info admin)