Gdzie brakuje żywej wiary, tam też z reguły nie ma znaków wiary. A jedno wpływa na drugie.
Moja śp. teściowa opowiadała kiedyś o zdarzeniu, którego przed wieloma laty była świadkiem. W okolicy wybuchł pożar – płonęła drewniana stodoła, pełna zapasów. Ludzie się zbiegli, próbowali gasić, ale płomień był zbyt wielki. Nagle ktoś krzyknął: „Czy ktoś ma chleb świętej Agaty?”. Ktoś miał. Jakiś mężczyzna rzucił zasuszoną kromkę w ogień. W tym momencie płomień jakby zapadł się w kłębach dymu. – To wyglądało tak, jakby ktoś narzucił na ten pożar wielki koc. Zakotłowało się i było po wszystkim – wspominała teściowa.
Przywołuję tę historię w dniu wspomnienia św. Agaty. Według tradycji ta dziewica męczennica wymodliła cud zatrzymania zalewającej Katanię lawy z wulkanu Etna. Jest czczona m.in. jako orędowniczka w niebezpieczeństwie pożaru. Z myślą o tej „specjalizacji”, w Polsce święci się w jej wspomnienie chleb, sól i wodę.
Przyznam, że niespecjalnie przywiązywałem wagę do tego rodzaju zwyczajów – do czasu, gdy usłyszałem powyższe świadectwo.
Jasne, że te wszystkie poświęcone (pobłogosławione) rzeczy, a także gromnice, medaliki i w ogóle wszelkie sakramentalia same z siebie niczego nie sprawiają. Jednak błogosławieństwo Kościoła i związana z nim wiara ludzi, owszem, sprawiają wiele. Bóg najwyraźniej poważnie traktuje wszystko to, co Kościół traktuje poważnie, nawet jeśli wynika to tylko z uświęconych lokalnych zwyczajów. Bo one są – no właśnie – uświęcone, zanurzone w tym, co święte.
Czy to rzeczy bez znaczenia? Cóż, można się bez tego zbawić, podobnie jak można się zbawić nie mając w domu krzyża, nie mając świętych obrazów, nie używając wody święconej i lekceważąc takie rzeczy jak błogosławieństwo księdza przychodzącego „po kolędzie”. To wszystko nie jest konieczne do zbawienia, owszem. Ale Bóg chce dawać nam dużo więcej niż konieczne. A tak się jakoś składa, że gdzie brakuje żywej wiary, tam też z reguły nie ma i tych wszystkich rzeczy. Jedno wpływa na drugie.
Wszystkie błogosławieństwa Kościoła są jak wiadomości od Boga – że nas kocha i chce troszczyć się o wszystkie drobiazgi naszego życia. Nie jest Mu obojętny żaden dramat i żadne zagrożenie. Chce, żebyśmy żyli w przestrzeni Jemu poświęconej, bo to jest przestrzeń dla nas po prostu bezpieczniejsza. Ostatecznie chodzi przecież o zachowanie nas od ognia dużo gorszego niż ten ziemski. Żebyśmy do nieba poszli – o to chodzi.
Informacja ze strony: www.gosc.pl