Archiwum miesiąca: listopad 2018

W stronę Panamy!

Ten kraj zajmuje najwęższy odcinek lądu łączący Ameryki Północną i Południową. Jest pokryty lasem tropikalnym i otoczony Pacyfikiem z jednej strony, a Morzem Karaibskim z drugiej. Panama. W styczniu 2019 roku właśnie tu odbędą się Światowe Dni Młodzieży.

Wszystko zaczęło się przed pięcioma wiekami. Po zachodniej stronie Oceanu Atlantyckiego żyli potomkowie starych cywilizacji Azteków, Majów i Inków oraz wielu innych mniejszych plemion. Jego stronę wschodnią zamieszkiwali ludzie wywodzący się ze starożytnych kultur Grecji i Rzymu. Te dwie grupy różniło mniej, niż mogło się początkowo wydawać. Nic o sobie nie wiedzieli, rozdzieleni oceanem. Aż pewnemu śmiałemu Genueńczykowi udało się dotrzeć do lądów po drugiej stronie Atlantyku. Był to początek wielkich zmian dla ludzkości – powstał Nowy Świat, zaczęły się tworzyć nowe społeczeństwa oraz nowe kultury. Tego okresu i tych wydarzeń sięgają początki Panamy. Tropiąc panamską tożsamość, nie można też nie wspomnieć o afrykańskich korzeniach. Panama posiada 2,5 tys. km linii brzegowej, z czego ponad tysiąc to wybrzeża Morza Karaibskiego. W ten sposób Panama otwarta jest na Karaiby, ich kulturę i pochodzącą z Afryki ludność.

Awanturnik z wyjątkową intuicją

Rdzennym indiańskim mieszkańcom ziem, na których obecnie znajduje się Panama, Europejczycy po raz pierwszy ukazali się w 1501 r. w osobach sewilczyka Rodriga de Bastidasa oraz jego żeglarzy. Hiszpanie rozeznawali właśnie południowe wybrzeża, gdyż poza Hispaniolą (Haiti) nic nie było jeszcze w tym rejonie poznane. Jednak to nie Bastidas uznawany jest za ojca założyciela Panamy. Nie jest nim też Krzysztof Kolumb, który podczas czwartej wyprawy przepłynął wzdłuż całego wybrzeża karaibskiego obecnej Panamy, zapuszczając się od czasu do czasu w głąb lądu. Dla świata wydarzeniem o kolosalnym znaczeniu było odkrycie poczynione kilkanaście lat później przez Vasca Núñeza de Balboę, i to właśnie jego wizerunek umieszczony jest na panamskich monetach. Był awanturnikiem, utracjuszem i hulaką, a jednocześnie oddanym swoim żołnierzom dowódcą, a także odkrywcą obdarzonym szczególną intuicją.

Balboa przysporzył sobie wrogów zarówno w ojczyźnie, jak i w Nowym Świecie. Wciąż uciekał przed wierzycielami i zobowiązaniami. Gdy pojawiły się niepowodzenia w zarządzaniu gospodarstwem na Hispanioli, uciekł stamtąd. Przez kilka dni ukrywał się na statku w beczce wraz ze swoim psem o imieniu Leoncico. A potem przyłączył się do ekspedycji zmierzającej ku brzegom obecnej Panamy.

Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że kilka lat wcześniej Balboa znajdował się wśród załogi pionierskiego rejsu de Bastidasa z 1501 roku. Czy przeczuwał wtedy, że pokryte ścianą lasu tropikalnego ziemie to nie kolejna wyspa, lecz brama do nowych mórz? Myślał o tym intensywnie również Kolumb, przynaglany do kolejnych sukcesów odkryciami Vasca da Gamy, który w 1499 r. wytyczył nową trasę do Indii wokół Afryki. Kolumb pragnął dokonać tego samego przez odnalezienie przesmyku umożliwiającego dotarcie do Indii od przeciwnej strony. Niestety, w trakcie czwartej ekspedycji, będącej rekonesansem w tej sprawie, rozchorował się, wrócił do Europy i wkrótce zmarł. Sprawa lądów rozciągających się na południu Morza Karaibskiego pozostawała nierozwiązana.

Idealne wyzwanie dla niespokojnego ducha i poszukiwacza przygód, jakim był Balboa. Z pasażera na gapę szybko stał się dowódcą wyprawy, która ruszyła już nie na kolejną wyspę, lecz w głąb niezbadanej selwy pokrywającej panamski ląd. Po kilku miesiącach trudów, na przemian walcząc z Indianami lub zawierając z nimi przyjaźń (dwóch wodzów przyjęło nawet chrzest), jako pierwszy Europejczyk w 1513 r. dotarł do wielkiego Pacyfiku.

Dwa światy

Dzieje Panamy przez długi czas były historią kolonialnych podbojów. Tuż na skraju dzisiejszej stolicy znajdują się pozostałości słynnej drogi Camino de Cruces, łączącej Ocean Spokojny i Morze Karaibskie, którą przez lasy tropikalne i malaryczne błota przewożono kosztowności, transportowane następnie przez Srebrną Flotę do Hiszpanii. Nazwa drogi odnosi się do krzyży stawianych wzdłuż trasy na grobach niezliczonych ludzi, którzy nie przeżyli podróży.

Kontakt dwóch światów to jednak także, a raczej przede wszystkim, początek Dobrej Nowiny na nowym lądzie. Miasto Panama stało się ośrodkiem, gdzie chętnie osiedlali się zakonnicy z Europy, których celem było głoszenie słowa Bożego wśród plemion z Darién, Chocó czy Urabá.

W 1671 r. z trudem zakładane miasto – Panamá la Vieja – zostało zdobyte i spalone przez angielskiego korsarza ­Henry’ego Morgana. Odbudowano je kilka kilometrów dalej, w miejscu, w którym wznosi się do dziś. W muzeum zachowała się ołowiana tabliczka, jeden z najstarszych artefaktów ze zniszczonego miasta, zaświadczająca, że 28 sierpnia 1613 r. w mieście Nuestra Señora de la Asunción de Panamá la Vieja ufundowano pierwszy konwent augustiański.

W XIX w., po powstaniu Simona Bolivara, którego pomniki znajdują się dziś na rynku każdego miasta i miasteczka Ameryki Łacińskiej, terytorium obecnej Panamy weszło w skład Wielkiej Kolumbii. W 1903 r. Panama oddzieliła się od Kolumbii, proklamując niepodległość. Zanim jednak do tego doszło, wśród dziewiczych, równikowych lasów, w miejscu połączenia Ameryk i oceanów, zrodziła się wielka idea, której realizacja stała się zaczątkiem nowoczesnej Panamy.

Cud techniki

Kanał Panamski to cud techniki mający początek w czasach węgla i pary, od 100 lat nieprzerwanie pełniący swoją funkcję, co samo w sobie jest cudem. 65-kilometrowa trasa wodna w poprzek Przesmyku Panamskiego, jak nazywa się powstałe w pliocenie wygrzbiecenie lądu pomiędzy Amerykami, jest systemem śluz wynoszącym statki na spore wysokości w celu przeprawienia ich przez trudny teren. Początkowa, XIX-wieczna koncepcja stworzona przez Francuzów zakładała zwykły przekop. Na ołtarzu tej idei złożono wiele istnień ludzkich. Francuski inżynier Ferdinand Marie Lesseps, twórca Kanału Sueskiego, był zbyt zadufany w sobie, by przyznać, że warunki płaskiego i pustynnego Suezu, gdzie realizował swoje pomysły, nijak się mają do pokrytego deszczowym lasem równikowym Przesmyku Panamskiego. Należało pokonać nie tylko trudny teren, ale też różnicę poziomu wód oceanów, wynoszącą aż 26 metrów. Robotnicy, ściągani niemal z całego świata, chorowali na malarię, która zbierała śmiertelne żniwo – podczas budowy kanału zmarło około 20 tys. ludzi. Gdy w końcu porzucono ideę prostego przekopu na rzecz systemu śluz, francuska firma była bankrutem, a inwestorzy wycofali się z astronomicznie kosztownego przedsięwzięcia. Francuską inwestycję w 1902 r. kupili od Kolumbii Amerykanie. Wtedy też ustanowiona została specjalna, należąca do USA, strefa kanału – szeroki na około 15 km pas ziemi wzdłuż budowli. Amerykanie ukończyli budowę w 1914 roku.

Niedotrzymana umowa

Kanał, który na wieczyste użytkowanie miał być amerykański, stanowił wielką wyrwę w terytorium, ale też w sercach Panamczyków. Z poczucia niesprawiedliwości 9 stycznia 1964 r. doszło do dramatycznych wydarzeń. Studenci postanowili zawiesić w strefie kanału panamską flagę. Wywiązały się zamieszki. W wyniku interwencji Amerykanów zginęło 29 Panamczyków. Efektem tych wydarzeń był przełomowy traktat z 1977 r. Torrijos–Carter. Prezydenci obu państw podpisali porozumienie, zgodnie z którym ostatniego dnia 1999 r. kanał miał przejść w ręce panamskie. Nie był to jednak koniec napięć. Kiedy władzę w kraju przejął przywódca wojskowy Manuel Noriega i zaczął współpracę z komunistycznymi rządami, USA zaczęły obawiać się utraty w tym rejonie stabilności sytuacji, niezbędnej do prawidłowego funkcjonowania kanału. 20 grudnia 1989 r. USA przeprowadziły inwazję. Szacuje się, że w jej wyniku śmierć poniosło od kilkuset do kilku tysięcy Panamczyków. Tysiące ludzi straciły dach nad głową, doszczętnie zniszczona została dzielnica El Chorrillo w mieście Panama. Noriegę aresztowano.

Dziś Panama jest suwerennym krajem, z prężną gospodarką, centrum bankowym i miejscem fascynującego połączenia kultur, kontynentów i oceanów. •

artykuł pochodzi z portalu gosc.pl (info admin)

Z odrętwienia wyrwało mnie szturchnięcie kapłana

 

Słowo bym dał, że mnie szturchnął :), jakby zapraszał mnie do spowiedzi.

Jakiś czas temu dzieliłem się z Wami moim świadectwem powrotu do Pana, świadectwem Jego nieogarnionej cierpliwości i miłości do nas, dziś pragnę zaświadczyć o Jego Miłosierdziu do nas…

Nie ukrywam że niemal każdego dnia zmuszony jestem do walki duchowej, zły doskonale zna moje słabe strony i właśnie w nie z większym lub mniejszym powodzeniem ciągle atakuje, powoduje że upadam, zanurzam się wtedy w beznadziei i smutku, wątpliwościach i złości, głównie złości na samego siebie. Jednak Pan ciągle czeka z wyciągniętą dłonią, pragnie pomóc mi wstać po kolejnym upadku, to właśnie Jego bezgraniczne i bezwarunkowe Miłosierdzie do nas powoduje że wracam, choć nie zawsze jest to proste i przyjemne… jednak warto!

Pamiętam, kiedy w przeddzień uroczystości Bożego Ciała w 2015 roku siedziałem taki zrezygnowany i smutny po kolejnym upadku, prosiłem wtedy Pana, by powiedział mi, jak i gdzie mam przeżyć tę uroczystość, by to Jemu się spodobało, tak bardzo mi zależało, by to Jego wola się działa, a nie moja. No i nie czekałem długo na odpowiedź, buszowałem właśnie bez konkretnego celu w internecie, kiedy natknąłem się na stronę sanktuarium w Leśniowie, sanktuarium do którego wybierałem się już od paru ładnych lat, jednak ciągle coś stawało na przeszkodzie, a to brak czasu, a to brak pieniędzy czy też zwyczajne lenistwo. Jednak wtedy poczułem tak silny impuls, by tam pojechać… byłem pewien, że On tak chce, że to właśnie Jego wola.

Rano przed wyjazdem, oczywiście, mnóstwo wątpliwości, po co właściwie mam tam jechać? Taki piękny ciepły dzień się zapowiadał, nie lepiej gdzieś nad wodę pojechać? Jednak szybko pogoniłem te myśli, wsiadłem w samochód i po godzinie byłem na miejscu. Oczywiście nadal pojawiały się wątpliwości, myśli by wracać, coraz mocniej atakowała mnie myśl, że chyba wczoraj się „przesłyszałem”, że to na pewno nie wola Boża, bym tu przyjechał, a jedynie jakaś moja ludzka projekcja. Postanowiłem, że pobędę tu do mszy św. i po mszy wrócę do domu.

Jednak do mszy św. było sporo czasu, jakoś nie potrafiłem sobie zorganizować tam czasu, więc usiadłem w ostatniej ławce w kościele i siedziałem, nawet modlitwa mi nie wychodziła, czułem coraz mocniej ogarniającą mnie rezygnację i porażkę…

Z tego odrętwienia wyrwało mnie szturchnięcie przechodzącego kapłana, który zmierzał właśnie do konfesjonału, słowo bym dał, że mnie szturchnął :), jakby zapraszał mnie do spowiedzi. Oczywiście od razu wstałem z ławki i przystąpiłem do spowiedzi… Podobną radość po spowiedzi to chyba jedynie czułem po spowiedzi przed Pierwszą Komunią Św. 🙂

Pełen roznoszącej mnie wręcz radości i siły wyszedłem ze świątyni, pospacerowałem alejkami pobliskiego parku, myślą wielbiąc Pana. I wróciłem do kościoła, jednak miejsce, które dotąd zajmowałem, było już zajęte, więc usiadłem również w ostatniej ławce, tyle że po przeciwnej stronie. Zauważyłem że tuż za moimi plecami stoi regał z prasą katolicką, kupiłem więc „Gościa Niedzielnego”, schowałem do plecaka – i rozpoczęła się msza św.

Po powrocie do domu, przeglądając GN, natknąłem się na artykuł o wieczystej adoracji Najświętszego Sakramentu w katowickich Panewnikach, czyli kwadrans drogi samochodem z miejsca gdzie mieszkam… I wtedy poczułem uderzenie fali gorąca i radości, dotarło do mnie, że Pan wysłał mnie do Leśniowa po to, bym dowiedział się, że w moim mieście odbywa się wieczysta adoracja!!

Do Panewnik pojechałem w sobotę późnym wieczorem, czułem, że czeka mnie coś szczególnego, mimo że już wcześniej uczestniczyłem w adoracjach, i kojarzyły mi się z niezbyt komfortowym samopoczuciem, siedzeniem niemalże bez ruchu w niewygodnej ławce przez godzinę. Jednak na tę adorację jechałem z jakąś niewytłumaczalną radością. Oczywiście nie wiedziałem, jak trafić do kaplicy gdzie adoracja się odbywała, jednak trafiłem tam bez żadnego problemu, jakbym był prowadzony za rękę 🙂

Na adoracji spędziłem dwie godziny, nawet nie zauważyłem, kiedy minęły. Opuszczając kaplicę już wiedziałem, że następnego dnia znów tam będę…

I tak się stało, po niedzielnej adoracji byłem już pewien, że będę przed Jego Obliczem codziennie. Wiązało się to oczywiście z mnóstwem niedogodności, pobudka godzinę wcześniej niż zwykle, czyli około 3-ciej, później około godzinna chwila z Panem – i do pracy. Jednak czułem wtedy taką radość, spokój, siłę… Nie wyobrażałem sobie dnia bez porannej adoracji.

Taki stan trwał jakieś trzy miesiące, kiedy okazało się, że na parę tygodni muszę jechać w delegację, niemalże na drugi koniec Polski. I znów smutek, wątpliwości, pytałem Pana: dlaczego? Dlaczego zabiera mi ten porządek, który sobie ustaliłem, dlaczego zabiera mi tę radość, pokój i nadzieję, które wynosiłem ze spotkań z Nim?

Postanowiłem walczyć, teraz to śmieję się z tej „walki” jednak wtedy postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę, a „kartą przetargową” miał być brak stałej umowy o pracę, pracowałem na umowę zlecenie. Wyjazd w delegację miał nastąpić w poniedziałek, w sobotę poprzedzającą wyjazd, będąc jak co dzień przed pracą na adoracji, prosiłem Pana, by dał mi mądrość i odwagę w rozmowie z szefem, miałem bowiem zamiar zwolnić się z pracy, wciąż bowiem uważałem, że ten wyjazd nie może być wolą Pana, że jakaś zła siła próbuje mnie odłączyć od Niego. Jakże się wtedy myliłem…

Po przyjeździe do pracy nawet nie zdążyłem rozpocząć planowanej rozmowy, bowiem mój szef, jak tylko mnie zobaczył, zawołał mnie do biura w celu… podpisania umowy o pracę!

Co wtedy czułem? Radość z podpisania umowy oczywiście pozostała na drugim planie, pierwszoplanowym uczuciem była niesamowita radość i wręcz zdumienie z tego, że Pan ciągle czuwa nade mną, dba o mnie, słucha i reaguje… no i wstyd, że w to wszystko przez chwilę zwątpiłem.

Oczywiście pozostał problem braku możliwości dalszego udziału w adoracjach, jednak wtedy już byłem spokojny, już wiedziałem, że ten wyjazd zaplanował Pan, nawet nie miałem wtedy najmniejszego pojęcia, jak ten czas spędzony na drugim krańcu Polski będzie ważny dla mnie…

Praca jak praca, jednak „uroki” czasu spędzanego po pracy w taniej kwaterze dla pracowników, to już temat-rzeka :). Skupiłbym się jednak na jednej osobie, którą Pan postawił wtedy na mojej drodze. Człowiek namiętnie grający w komputerowe gry wojenne, mocno nadużywający alkoholu i generalnie strasznie poraniony duchowo, pochodził z Bośni, pracował w znanej na całym świecie korporacji, zarabiał krocie, odniosłem wrażenie, że swymi podróżami służbowymi po całym niemalże świecie zwyczajnie uciekał przed sobą. Kiedyś otworzył się przede mną, opowiedział o swej przeszłości, o tym, jak podczas wojny na Bałkanach z satysfakcją zabijał ludzi, był bośniackim snajperem, opowiadał o tym z żalem i chęcią wymazania tych obrazów z pamięci, jednak te obrazy wciąż do niego wracały.

Wspomniałem mu wtedy o miłosiernym Bogu, o Jego wybaczaniu, jednak spojrzał tylko badawczo na mnie i… wyśmiał mnie. Od tej pory unikał mnie, jednak ja modliłem się za niego, by dobry Pan wybaczył mu jego zbrodnie. I dotarło wtedy do mnie coś tak istotnego, coś tak oczywistego – jak ważna jest modlitwa za dusze zmarłych. Wtedy właśnie z niewyobrażalną siłą dotarło do mnie, że mam się modlić za dusze zmarłych, one już nie mają możliwości nawrócenia się, są zależne tylko i wyłącznie od naszych modlitw za nie. Właśnie dzięki temu człowiekowi z Bośni zrozumiałem, że on jeszcze ma możliwość powrotu do Pana, do Jego Miłosierdzia, do tego człowieka należy wybór, czy skorzysta z tej szansy czy nie… niestety dusze zmarłych już nie mają tego wyboru.

I wbrew pozorom, po drwinie ze strony tego człowieka, umocniłem się w słuszności swej drogi. Jak to w delegacji bywa, czasem i w niedzielę trzeba popracować, jednak wtedy już nie obawiałem się powiedzieć szefowi, że owszem, mogę parę godzin popracować, ale najpierw pójdę na mszę św., a dopiero później do pracy, i jakoś nie spotykałem się ze sprzeciwem :).

Owszem, niektórzy koledzy nie ogarniali tematu, dziwiło ich, że zamiast pospać sobie w niedzielę, ja wstaję wcześniej i idę do kościoła, by nie spóźnić się zbytnio do pracy, czasem wyrwie się któremuś niby żartobliwy „moher” w moją stronę, no cóż, nikt nie obiecywał że będzie lekko ;).

Mógłbym jeszcze zapisać wiele stron, zastanawiam się jednak, czy pisać dalej. Chyba jednak wystarczy, poprzestanę na tym, co już napisałem, myślę, że dosięgnąłem sedna tego, co chciałem przekazać, świadczenia o Bożym prowadzeniu, Jego nieograniczonemu i bezwarunkowemu Miłosierdziu, i to chciałem tym świadectwem przekazać. Skoro już oddałeś(aś) swoje życie Jezusowi (jeśli nie, to zrób to czym prędzej!), to zaufaj Mu w pełni.

Zdecydowanie polecam uczestnictwo w adoracji Najświętszego Sakramentu, równie budujące dobrą relację z Panem są prowadzone w zupełnym milczeniu rekolekcje ignacjańskie organizowane przez o. Jezuitów, bowiem głos Pana można usłyszeć wyłącznie w ciszy…

Chwała Panu!

Bogusław

Świadectwo pochodzi ze strony gosc.pl (info admin)

W sobotę Żywy Różaniec obejmie całą Polskę

Żywy Różaniec podjął duchową inicjatywę z okazji 100-lecia odzyskania niepodległości przez Polskę. Wieczorem, 10 listopada w kościołach odmawiany będzie różaniec połączony z adoracją Najświętszego Sakramentu.

Ks. Szymon Mucha, Krajowy Moderator Żywego Różańca powiedział, że modlitwa różańcowa 10 listopada będzie stanowić dziękczynienie za to, że przed stu laty Polska odzyskała niepodległość. – Będzie to nasz duchowy dar dla Polski i Polaków. Dlatego bardzo proszę duszpasterzy o umożliwienie członkom Żywego Różańca podjęcia tej inicjatywy. Czuwanie będzie trwać od godz. 18.00 do 21.00. Jeśli jest to możliwe powinno się rozpocząć Mszą św. za Ojczyznę, a po liturgii wystawienie Najświętszego Sakramentu, Różaniec i adoracja zakończona w Godzinie Apelu Jasnogórskiego. Taka okazja zdarza się raz na 100 lat – mówi ks. Mucha.

Inicjatywa modlitewnego czuwania powstała podczas podsumowania pierwszego powojennego Kongresu Różańcowego, który odbył się we wrześniu 2017 r. na Jasnej Górze.

Żywy Różaniec jest wspólnotą założoną przez sługę Bożą Paulinę Jaricot w 1826 r. w Lyonie, zatwierdzoną przez papieża Grzegorza XVI. W Polsce praktyka Żywego Różańca stała się znana już pod koniec XIX w. Od kilku lat Stowarzyszenie Żywy Różaniec ma swój statut, zatwierdzony przez Konferencję Episkopatu Polski.

Dziś w prawie każdej parafii w Polsce istnieje i działa wspólnota Żywego Różańca. Jej członkowie, modląc się w papieskich intencjach Apostolstwa Modlitwy, każdego dnia oplatają modlitwą różańcową cały Kościół i świat, a przede wszystkim tych, którzy najbardziej modlitwy potrzebują.

Do Żywego Różańca w całej Polsce należy około 2 mln wiernych.