Podobno życie człowieka dzieli się na trzy etapy: wierzy w Mikołaja, nie wierzy w Mikołaja, sam jest Mikołajem. Ten trzeci etap przyszedł na mnie już wiele lat temu. Pod wpływem „katolicyzmu otwartego” uznawałem wtedy, że chrześcijanin powinien „nie narzucać się” ze swymi przekonaniami tam, gdzie ktoś mógłby się poczuć tym „urażony”. A ponieważ miałem być Mikołajem w przedszkolu, to choć ubrano mnie w strój biskupi, ględziłem dzieciom o wszystkim, tylko nie o sprawach wiary. Gdy wychodziłem, usłyszałem, jak jedna z matek mówi do drugiej z irytacją w głosie: „Zauważyłaś? Ani słowa nie powiedział o Bogu”.
Otrzeźwiło mnie to. Uświadomiłem sobie, że zmarnowałem szansę, zakopałem talent dany mi na tę chwilę. Ewangelię, którą głosi się w porę i nie w porę, zamieniłem na bełkot, z którego nic nie wynikało. Pozbawiłem konkretnych ludzi słów, które mieli usłyszeć, bo szanowałem ludzi hipotetycznych. To tak, jakbym znał lekarstwo na wszystkie choroby, ale z szacunku dla tych, którzy mogliby w to nie wierzyć, nikomu bym o tym nie powiedział.
Niestety, takie myślenie dziś staje się na świecie coraz popularniejsze. Szczególnie wyraźnie objawia się to przed Bożym Narodzeniem, gdy w różnych miejscach świata władze w imię tolerancji zakazują a to publicznego wystawiania jasełek, a to robienia stajenek, a to śpiewania kolęd.
U nas jeszcze nie zakazują, ale zaczynają „doradzać”. Oto w „Głosie Nauczycielskim”, wydawanym przez Związek Nauczycielstwa Polskiego, pojawił się tekst Magdaleny Goetz, która wskazuje „jak zorganizować święta, szanując wszystkie dzieci i ich rodziców”. Bo trzeba pamiętać o mniejszościach, które nie świętują albo robią to inaczej. „Zamiast obchodzenia w klasie świąt religijnych – zajęcia integracyjne lub twórcze zorganizowane wokół tematyki zimy i Nowego Roku” – radzi autorka. Bo dzieciom trzeba przybliżyć „różne wyznania i światopoglądy”, podpowiada więc, że „można tu włączyć informacje związane z wierzeniami starosłowiańskimi (22 grudnia przypada przesilenie zimowe związane ze Świętem Godowym)”.
Aha, i takie rzeczy jak zestawianie chrześcijaństwa z odgrzanym pogaństwem miałyby nikogo nie urazić? Likwidacja zwyczajów bliskich stu uczniom ze względu na jednego, który ich nie kultywuje, miałaby być równym traktowaniem wszystkich?
To żaden szacunek – to narzucanie innym religii wymieszania wszystkiego ze wszystkim w imię nadrzędnej roli światopoglądowej neutralności. To sztuczny twór, sprzeczny z powszechnym instynktem Boga. Tam się czci jakieś wartości, ale nie wiadomo po co i w imię czego. Obecnie kult ten nosi maskę rzekomej tolerancji, zakrywającej łamanie podstawowych zasad, które trzymają ludzkość w pionie. Coś takiego nie może trwać długo. Ale to sprzątanie…
Franciszek Kucharczak
Artykuł pochodzi z portalu gosc.pl (informacja od administratora)