Kiedy ojciec święty nominował mnie jałmużnikiem papieskim, powiedział: „Sprzedaj biurko, nie chcę cię widzieć na Watykanie. Idź i szukaj biednych, bo to jest Jezus. To jest czysta Ewangelia: «Byłem nagi, byłem w więzieniu, byłem chory…». I powiem ci, jak masz ich szukać”. A potem w kolejnych dniach dodawał mi „instrukcję obsługi” jałmużnika.
„Idź, i jeżeli coś masz im dać, to patrz im w oczy – mówił papież. – Jak im cokolwiek dajesz, to się ich dotykaj. A czy jak ich dotkniesz, to czasem nie wycierasz ręki? A najlepiej nic im nie kupuj, tylko zjedz z nimi. Bo kupić, rzucić i odejść – jest bardzo łatwo. A ty usiądź z nimi, a jak będzie trzeba, to się prześpij razem z nimi. I będziesz wszystko wiedział. Na początku będzie to dla ciebie strasznie trudne. Ale po czasie zobaczysz, że jest to czysta Ewangelia, bez komentarza”.
Czytaj Ewangelię
Z tą czystą Ewangelią w wydaniu papieża zetknąłem się po raz pierwszy w Rio de Janeiro, podczas czterodniowego spotkania Światowych Dni Młodzieży. Były tam 4 miliony ludzi, zebrane na najdłuższej plaży – Copacabana. Było parno, gorąco, czasem deszcz. A papież jeździł tam kilka razy w ciągu dnia samochodem, i ciągle przyjmował coś od młodzieży – a to się Coca-coli napił, a to argentyńskiego naparu, a to cukierka zjadł. Ja wtedy byłem przy ołtarzu, czekając, aż papież tam dojedzie, ale przez cały czas widziałem go na telebimach. Jeden z kardynałów zawołał mnie i powiedział: „Powiedz ojcu świętemu, że tego mu robić nie wolno. Nie wolno! Dla dobra Kościoła – bo nie wiadomo, co mu podadzą”.
Razem z mistrzem ceremonii czekałem na papieża przy windzie i powiedziałem mu to. On wysłuchał i odpowiedział: „Teraz ja tu poczekam, a ty idź do tego kardynała i powiedz mu: niech czyta Ewangelię. Moje życie nie zależy ani od czterech lekarzy, ani od tego, co biorę do ręki, ani od tego, co spożywam. Moje życie zależy od Boga”. I poczekał, aż poszedłem. Fajna misja, prawda? – powiedzieć kardynałowi: „Czytaj Ewangelię, a będziesz wiedział, co robić”. Ale to z Ewangelii przychodzi odpowiedź na każde pytanie.
Sam szukaj ubogich
Papież mówi, że nie przy ołtarzu jesteśmy najważniejsi, ale na peryferiach. Kiedyś powiedział: „Nie zajmuj się tymi, którzy przychodzą do kościoła, bo oni i tak przyjdą. Twoimi peryferiami są ci, którzy nigdy tutaj nie przychodzą. Oni są naprawdę ubodzy”. Tak myśli papież, a jestem pewny, że on żyje radykalnie Ewangelią.
„Czasem jesteś najważniejszy w kancelarii” – to mówił do księży, byłem tego świadkiem. – „Przychodzi kobieta z dzieckiem i mówi: «Chcę je ochrzcić». I ksiądz zaczyna rozmawiać, wypełnia jakiś formularz, pyta: «Imię ojca?». Na co ona: «Nie wiem, kto jest ojcem». «Jak to nie wiesz, kto jest ojcem?!». «Nie wiem.» (no bo skąd prostytutka ma wiedzieć, kto jest ojcem?) I tu kończy się nadzieja na chrzest – bo synod diecezjalny, bo prawo…”.
A papież mówi tak: „Przyszła do ciebie błogosławiona, jeśli nie święta. Przecież modlimy się o zachowanie życia od poczęcia do naturalnej śmierci – to jest przykład! Mogła zabić to dziecko, a nie zabiła. Przyszła je ochrzcić. Co by zrobił Jezus? Zapytałby: «Masz pieniądze na pieluchy? Kupić ci wózek? Ochrzczę twoje dziecko – chcesz w tę niedzielę? Przyjęcie będzie na plebanii». Trzeba się narazić. Ewangelia kosztuje, bo jest bardzo radykalna. Ona jest piękna jak wiosna, ale nieraz ciężka jak krzyż”.
A papież tak tłumaczy Ewangelię: „Dziwisz się, że ci mówię, żebyś szedł i szukał biednych? Jezus to robił przez cały dzień. Kogo spotkał, tego uzdrawiał. Bo w Ewangelii jest dzisiaj, nie ma wczoraj ani jutro. Gdy Jezus spotkał dziesięciu trędowatych, to uzdrowił dziesięciu. Nie poszedł do obozu dla chorych na trąd, ale uzdrowił tych dziesięciu, których miał przed sobą. A widziałeś takiego rybaka, który na plaży wystawia sobie biuro i pisze: «Ryby, od 16.00 do 18.00 przypływajcie, przyjmę was»? Czasem jesteśmy takimi apostołami – zajmujemy się tylko tymi, którzy przyjdą. «Przypływajcie, ryby», i żadna nie przypłynie. A rybak to ten, kto musi iść i ryzykować. Tego dnia zarzucił sieci i nic, ale gdy na słowo Pana zacznie łowić – potem nie pozbiera się pod ciężarem sieci, porwą mu się”.
Przywracanie godności
Kiedyś, gdy wychodziłem z kościoła Świętego Ducha, podszedł do mnie bezdomny Marco z Sycylii. Powiedział: „Księże Konradzie, mam dzisiaj 50 lat” (chciał, żeby mu coś dać). Mówię: „Zwołaj chłopaków, idziemy do restauracji”. „Ilu?”. „Ilu chcesz – pięciu, dziesięciu. Na koszt papieża Franciszka, nic się nie przejmuj”. A on na to: „Nie da rady, bo ja śmierdzę. Nikt mnie nie wpuści do restauracji”. Powiedziałem mu: „Słuchaj, jak znam Włochów, to tam i za zapach zapłacimy. Damy radę”.
Poszliśmy. I wtedy przypomniałem sobie to, co mówił papież: „Bądź z nimi, a będziesz wiedział, czego potrzebują”. Oni potrzebują się umyć! I tak powstały prysznice pod kolumnadą Berniniego przy Bazylice św. Piotra – w miejscu najcenniejszym dla nas, chrześcijan.
Ale gdy bezdomny już się umyje, to potrzebuje się przebrać – czyli potrzebna jest bielizna. A jak już jest umyty i przebrany, to jeszcze pozostaje problem chorób. Najwięcej jest tych związanych z włosami i ze stopami. Trzeba więc dać mu możliwość zbadania się i dostęp do fryzjera. A gdy już jest ostrzyżony, umyty i przebrany – idzie do lekarza, ponieważ mamy obok ambulatorium. Tylko potem trzeba mu te leki dać, bo co z tego, że mu powiem, że jest chory – i znów: co by zrobił Jezus? – toteż dajemy leki.
Na tę pomoc wielu się oburza: że nie dajemy tym ludziom pracy, że nie robimy im kursów z funduszy Unii Europejskiej (takich wysoko płatnych dla tych, którzy na nich uczą).
Przyjdźcie do mnie, utrudzeni…
Papież powiedział mi kiedyś, że mam się zająć Kościołem, który jest szpitalem polowym, w którym śmierdzi grzechem – niesamowicie, ale tylko po to, żeby tam rozlała się łaska. A jak powiedział kiedyś podczas modlitwy na Anioł Pański, że nie ma takiego grzechu, który może nas oddzielić od Boga – to konfesjonały w kościele Świętego Ducha pękały w szwach! Przychodzili ci, którzy wcześniej nie wiedzieli, że mogą przyjść. To czysta Ewangelia.
Ojciec święty dostaje codziennie artykuły zebrane ze wszystkich światowych gazet. Co by zrobił Jezus, gdyby się dowiedział o różnych sprawach? Na przykład o tym, że w Mediolanie jakaś dziewczyna rzuciła się z bloku? Ojciec święty bierze za telefon, dzwoni do Mediolanu, szuka jej rodziców – a to jest bardzo łatwo dzisiaj znaleźć: przez biskupa, parafię, dziennikarzy. Papież dzwoni do tych rodziców i mówi: „Przyjedźcie do mnie. Wysłać wam bilet na samolot albo przysłać samochód? Przyjedźcie do Domu św. Marty, zjemy razem obiad”.
Toaleta dla Łazarza
Kiedyś wieczorem dzwoni do mnie jeden z dostojników pracujących na Watykanie i mówi: „Słuchaj, sprowadziłeś tych biednych wokół bazyliki. Sikają przed drzwiami z brązu w naszym domu. Może dość tego?”. A ja mu na to (nauczyłem się od papieża: co by zrobił Jezus?), że jest taki fragment w Ewangelii o człowieku, którego imienia nie znamy, ale pod jego drzwiami leżał żebrak Łazarz.
„Póki ksiądz nie wpuści ich do swojego domu, nie pozwoli iść do ubikacji, póki nie da im swojego niepokalanego ręcznika (który siostry prasują kilka razy dziennie), póki sam nie zrobi tym ludziom kawy (bo sióstr wieczorem już nie ma) – to tak będzie. Na tyle pokoi miejsce się znajdzie, a rano ten człowiek może wyjść. On będzie tam siusiał, dopóki ksiądz mu nie otworzy”. Jestem z łódzkich Bałut, więc chciałem jeszcze dodać, że sam się dołączę…
Ktoś przyszedł pod prysznice dla ubogich i zapytał: „Dlaczego one są otwarte także w niedzielę i w święta?”. Ja mówię: „Jeśli wasza dostojność w niedzielę i święta nie robi siusiu i nie kąpie się, to my prysznice też zamkniemy. Co za problem? Ale nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe. Tylko tyle”.
Zupy dla Jezusa
W zeszły wtorek jak zwykle pojechaliśmy na stację Termini z kardynałem Marini – zakochany w Kościele i papieżu, niesamowicie kulturalny człowiek, i chętnie tam jeździ. W posługę na Termini zaangażowanych jest 300 osób, diakoni od 3.00 gotują zupę. Miesiąc temu byłem na roboczym obiedzie u papieża, który mnie zapytał: „Smakuje ci u św. Marty?”. Ja mówię: „Jest dobrze, ale tu gotują tylko dla papieża”. Papież na to: „O co ci chodzi?”. A ja: „Bo my mamy takie zupy, które gotowane są dla Pana Jezusa. Są o niebo lepsze”.
Tak więc rozdajemy te zupy razem z diakonami – w diecezji rzymskiej jest 120 stałych diakonów do posługi. Są tam ustawione stoły, wszystko odbywa się kulturalnie: najpierw podchodzą kobiety, potem mężczyźni. No i biskup Marini stoi w tym łańcuszku rozdających, gdzie ktoś daje banany. (A zwróćcie uwagę, że jak się kocha, to nie kupi się rzeczy, która komuś nie służy. Na przykład nie możemy dać tym ludziom jabłek, bo oni zębów nie mają. Jak się kocha, to się wie, że trzeba dać im banany – ale do tego trzeba być z nimi).
Biskup tuńczyka chyba rozdawał, wszyscy już przeszli, a biskup mówi: „Patrz, ten drugi raz wziął”. A ja na to: „Księże arcybiskupie, wczoraj widziałem, jak ksiądz sobie dokładał makaronu…”. Chcemy być tak sprawiedliwi, ale to jest miłosierdzie – ono przekracza całą sprawiedliwość, tam już nic innego nie istnieje!
Problem w tym, że my tak naprawdę nie kochamy biednych. W Polsce pokłóciliśmy się o tych, których nie mamy – o uchodźców. Niszczymy się wzajemnie, a my ich po prostu nie mamy, bo oni do Polski wcale nie chcą przyjeżdżać. Uchodźcy są problemem we Włoszech, gdzie mamy ich przejazdem po 800-1000 osób na jedną noc.
Jałmużna musi boleć
Zobaczcie, jak kocha matka. Dziecko jeszcze nic nie mówi, bo ma 3 tygodnie, a ona sama wie: kiedy przykryć, kiedy nakarmić, kiedy pupę umyć, kiedy zatalkować. Ona to wszystko wie, bo kocha. My, jak nie kochamy, to damy ubogiemu stare buty. A nie ma nic gorszego niż dać mu stare buty. One ukształtowały się już do naszej nogi, a on wszystkie choroby ma właśnie w stopach.
Jeszcze jeden obraz o jałmużnie. Papież swoimi kazaniami, które są czystym przesłaniem Ewangelii, otwiera serca i… portfele. Przyjechał kiedyś jeden z najbogatszych ludzi i mówi do mnie: „Proszę księdza, daję księdzu milion euro na potrzeby papieża Franciszka”. Ja na to: „Bardzo panu dziękuję, ale nie mogę przyjąć. Bo pan to przywiózł jako jałmużnę?”. „Tak, tak.” Pytam: „Ilu pan ma pracowników?”. „No, tu, we Włoszech mam 4000” (to firma produkująca najsłynniejsze buty włoskie).
„To tego miliona nawet pan nie odczuł, jak pan podpisał czek. Ja też podpisuję w imieniu ojca świętego czeki i też tego nie odczuwam. To nie z mojego konta, więc mnie nie boli. A jałmużna musi boleć. W takim razie zróbmy tak – ja ten milion panu oddaję. A pan niech spróbuje zobaczyć, kto z tych 4000 pracowników nie ma prądu w mieszkaniu, komu nie wystarcza do pierwszego, czyje dzieci nie mają obiadów w szkole. Niech pan na to wyda ten milion”.
Zadzwonił gdzieś po miesiącu – nie dał rady. Łatwo jest przekazać pieniądze. Potem przyjechał i mówi: „Ksiądz mi naopowiadał o tych nogach biednych…”. A ja mu mówiłem, że jałmużna musi boleć. Musi mnie boleć nawet po nocach, tak jak podział spadku danego za życia.
I zaproponowałem mu: „Niech pan wypuści taką serię butów, które będą dobre dla naszych ubogich – czyli będą bardzo szerokie. Ale niech pan da tylko materię pierwszą, natomiast pracę dadzą pracownicy, wiedząc, że to jest dla ubogich. Pan daje skóry, oni dają godzinę pracy lub dwie tygodniowo. Potem transport do Rzymu przez wolontariuszy”. Zobaczcie, jaka siatka dobroci nagle powstała! I przywiozłem 10 tysięcy par butów, rozesłaliśmy je po różnych zakątkach. Tak działa jałmużna.
Ojciec święty wszystkie pieniądze, jakie dostaje rano – bo ludzie przychodzący na Mszę świętą bardzo często chcą mu coś dać – przesyła przez żandarma do naszego biura. Wszystkie. I papież często mówi: „Słuchaj, twoje konto, czyli moje konto, ma być puste. Bo wtedy jest ewangeliczne. Kiedy jest puste, to znaczy, że komuś pomogłeś”.
* * *
Fragmenty konferencji z trzeciego dnia rekolekcji dla kapłanów przed ingresem abpa Grzegorza Rysia w archidiecezji łódzkiej, z 28 października 2017 r.
Tekst nieautoryzowany, opublikowany pierwotnie w magazynie „Szum z Nieba”.