Archiwum dnia: 5 lutego 2018

Chleb gaśniczy

Gdzie brakuje żywej wiary, tam też z reguły nie ma znaków wiary. A jedno wpływa na drugie.

Moja śp. teściowa opowiadała kiedyś o zdarzeniu, którego przed wieloma laty była świadkiem. W okolicy wybuchł pożar – płonęła drewniana stodoła, pełna zapasów. Ludzie się zbiegli, próbowali gasić, ale płomień był zbyt wielki. Nagle ktoś krzyknął: „Czy ktoś ma chleb świętej Agaty?”. Ktoś miał. Jakiś mężczyzna rzucił zasuszoną kromkę w ogień. W tym momencie płomień jakby zapadł się w kłębach dymu. – To wyglądało tak, jakby ktoś narzucił na ten pożar wielki koc. Zakotłowało się i było po wszystkim – wspominała teściowa.

Przywołuję tę historię w dniu wspomnienia św. Agaty. Według tradycji ta dziewica męczennica wymodliła cud zatrzymania zalewającej Katanię lawy z wulkanu Etna. Jest czczona m.in. jako orędowniczka w niebezpieczeństwie pożaru. Z myślą o tej „specjalizacji”, w Polsce święci się w jej wspomnienie chleb, sól i wodę.

Przyznam, że niespecjalnie przywiązywałem wagę do tego rodzaju zwyczajów – do czasu, gdy usłyszałem powyższe świadectwo.

Jasne, że te wszystkie poświęcone (pobłogosławione) rzeczy, a także gromnice, medaliki i w ogóle wszelkie sakramentalia same z siebie niczego nie sprawiają. Jednak błogosławieństwo Kościoła i związana z nim wiara ludzi, owszem, sprawiają wiele. Bóg najwyraźniej poważnie traktuje wszystko to, co Kościół traktuje poważnie, nawet jeśli wynika to tylko z uświęconych lokalnych zwyczajów. Bo one są – no właśnie – uświęcone, zanurzone w tym, co święte.

Czy to rzeczy bez znaczenia? Cóż, można się bez tego zbawić, podobnie jak można się zbawić nie mając w domu krzyża, nie mając świętych obrazów, nie używając wody święconej i lekceważąc takie rzeczy jak błogosławieństwo księdza przychodzącego „po kolędzie”. To wszystko nie jest konieczne do zbawienia, owszem. Ale Bóg chce dawać nam dużo więcej niż konieczne. A tak się jakoś składa, że gdzie brakuje żywej wiary, tam też z reguły nie ma i tych wszystkich rzeczy. Jedno wpływa na drugie.

Wszystkie błogosławieństwa Kościoła są jak wiadomości od Boga – że nas kocha i chce troszczyć się o wszystkie drobiazgi naszego życia. Nie jest Mu obojętny żaden dramat i żadne zagrożenie. Chce, żebyśmy żyli w przestrzeni Jemu poświęconej, bo to jest przestrzeń dla nas po prostu bezpieczniejsza. Ostatecznie chodzi przecież o zachowanie nas od ognia dużo gorszego niż ten ziemski. Żebyśmy do nieba poszli – o to chodzi.

Informacja ze strony: www.gosc.pl

Wierzysz, że może cię uzdrowić?

MACIEJ RAJFUR /FOTO GOŚĆ

– Bardzo często nie wierzymy, że Pan Jezus może nas podczas Mszy uzdrowić. Wolimy łykać antybiotyki – mówi „Orzech”.

Jak co roku, Bal Przyjaciół Duszpasterstwa Akademickiego „Wawrzyny”, nazywany popularnie „Balem Złomów”, zebrał przy wspólnej zabawie karnawałowej zarówno absolwentów „wawrzynowych”, jak i studentów.

Pierwszym punktem uroczystego wieczoru była Msza św. W homilii ks. Stanisław Orzechowski poruszył temat czasu w życiu człowieka, nawiązując do słów z Księgi Hioba: „Czas leci jak tkackie czółenko i przemija bez nadziei”.

– Św. o. Pio mówił, że kto ma czas, ten go nie traci. Czasu mamy mało, a jeżeli go tracimy, to możemy już dopisać sobie drugie imię: kapuściany głąb – stwierdził w swoim stylu „Orzech”.

Dodał, że tylko czas, który nieustanne ucieka, jest naszą własnością.

– Św. s. Faustyna mądrze napisała w swoim „Dzienniczku”: „Czas przechodzi i nigdy nie wraca, pieczętuje i zamyka sprawy na wieki”. Zwróćcie uwagę, że nie znalazł się dotychczas żaden mędrzec, który by wyjaśnił istotę czasu. Potrafimy go zmierzyć, ale nie potrafimy go wyjaśnić – mówił ks. Orzechowski.

Duszpasterz „Wawrzynów” zwrócił uwagę, że dzisiaj bardzo się spieszymy i dlatego wszystko nam się wydaje za krótkie. W pośpiechu jemy, pracujemy, nawet odpoczywamy. – Ilu z was może spokojnie zasiąść z żoną i dziećmi do śniadania? – pytał kapłan.

Mówił, że współcześnie nasz pośpiech, podobnie jak w Księdze Hioba, przerywa jedynie choroba, która przychodzi znienacka. – 25 proc. ludzi przed 30. rokiem życia wie, co to jest depresja. Dzisiaj coraz mniej widać w nas naturalnego śmiechu i radości. Gdzie jest rozradowany Kościół? Raczej pogrzebowy Kościół, depresyjny Kościół – analizował ks. Orzechowski.

Zaznaczył, że całe rzesze chorych, czyli inaczej mówiąc – bezradnych, oblegają przychodnie. Ludzie szukają najróżniejszych sposobów i chwytają się wielu niekonwencjonalnych rozwiązań, by się wyleczyć. – Nasłuchujemy różnych bzdur czy plotek, tymczasem są jedne jedyne drzwi, za którymi stoi Pan Jezus. On ma lekarstwo na nasze choroby. Pismo Święte jasno to przekazuje: „On wziął na siebie nasze słabości i nosił nasze choroby” – cytował „Orzech”.

Jak tłumaczył, Biblia nie nazywa depresji bezpośrednio, ale mówi o ludziach „złamanych na duchu”. Chrystus ich uzdrawiał. Dlaczego? Żeby potem nauczać ich prawdy o zbawieniu.

Kaznodzieja opowiadał także, że Pan Bóg nieraz pokazał mu jasny dowód w postaci uzdrowienia – np. za wstawiennictwem św. Błażeja kapłan został uzdrowiony z choroby gardła.

– My, niestety, rozdzieliliśmy współcześnie te dwie sprawy. Owszem, idziemy do Kościoła i nawet słuchamy słowa Bożego, ale bardzo często nie wierzymy, że Pan Jezus może nas podczas Mszy św. uzdrowić. Wolimy łykać antybiotyki, faszerować się lekarstwami. A Jezus się nie zmienił. Po prostu nasza wiara zdechła… Nie wierzymy, że On może nie tylko nas nauczać, ale i uzdrawiać – podsumował ks. Orzechowski.

artykuł pochodzi z portalu gosc.pl (info admin)