Archiwum miesiąca: styczeń 2018

Wnioski z wykładu o „Nie wódź nas na pokuszenie” – ks. Wojciech Węgrzyniak

ks. Wojciech Węgrzyniak

 2 stycznia w Kolegiacie św. Anny w Krakowie wygłosiłem wykład na temat modlitwy
„I nie wódź nas na pokuszenie”. Tutaj chciałbym podzielić się najważniejszymi   wnioskami.

1. Tłumaczenie „Nie wódź nas na pokuszenie” jest poprawne i oddaje sens tekstu greckiego. Tak jak poprawne jest tłumaczenie „bracia Jezusa”, choć ich Jezus nie miał albo „Kto nie ma w nienawiści ojca lub matki nie jest mnie godzien” chociaż Jezus nie wzywa do nienawiści.

2. Można by się zastanowić, czy nie uwspółcześnić tłumaczenia na „Nie wystawiaj nas na próbę”, albo „Nie poddawaj nas próbie”. Trzeba jednak pamiętać, że nie ma pokusy, która nie byłaby próbą, ani próby, która nie mogłaby stać się pokusą. Pokusa nie jest sama w sobie zła. Istniała ona przed diabłem. Inaczej anioł nie mógłby powiedzieć Bogu „nie”. Pokusa bowiem jest możliwością popełnienia zła wynikającą z istnienia wolnej woli, którą mają tylko aniołowie i ludzie.

3. Problemy z rozumieniem słów Jezusa istniały większe lub mniejsze od wieków. Generalnie jednak nie zmieniano słów Jezusa, tylko je wyjaśniano w komentarzach.

4. Nigdy nie rozumiano modlitwy w ten sposób, że to Bóg nas prowadzi do upadku, zła i grzechu.

5. Problemem nie jest tłumaczenie, tylko interpretacja. Tradycja wypracowała trzy zasadnicze kierunki:
a) Nie prowadź nas na doświadczenie  (jak Abrahama czy Hioba), które może stać się pokusą. To modlitwa w duchu Jezusa: „Ojcze, oddal ode mnie ten kielich”. To modlitwa o to, żebym nie miała chorego dziecka, bo jak mnie wystawisz na taką próbę, to zrodzi się pokusa, by je usunąć i może to doprowadzić do grzechu. To wiara w to, że od Boga zależą wielkie doświadczenia.
b) Nie pozwól, żebyśmy byli prowadzeni na pokusę – diabeł prowadzi do pokusy, a Bóg tylko pozwala. Jezus mówi „nie wódź” zamiast „nie pozwól wodzić”, bo taki był wtedy sposób mówienia, ale sens jest taki, że modlimy się, by Bóg nie pozwolił diabłu na kuszenie nas. A pozwala np. wtedy, kiedy nas opuszcza. Prosimy więc, by tego nie robił. To wiara w to, że to Bóg decyduje, ile diabeł może nas kusić.
c) Nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie – to prośba o to, że jak już diabeł kusi, byśmy nie ulegli pokusie.

6. Każdy z interpretacji ma dobre i złe strony. Te złe to:

– „Nie wódź na nas pokuszenie” – sugeruje, że Bóg bierze czynny udział w złym.
– „Nie dopuść, abyśmy byli kuszeni” – sugeruje, że Bóg współdziała z szatanem ustalając miarę kuszenia.
– „Nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie” – zawęża modlitwę tylko do pokus, eliminując z niej prośbę o zachowania od ciężkich życiowych próba i nieszczęść.

7. „Nie dopuszczaj do nas pokusy” czy „Nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie” nie są tłumaczeniami tylko interpretacjami. Jednak interpretacjami dopuszczalnymi, tzn. nie wypaczającymi zasadniczego sensu oryginalnego zdania.

8. Propozycja papieża nie jest nowa. Dlatego nie można oburzać się na niego. W tym kierunku myślał już Orygenes. Tak przetłumaczyła Biblia Tysiąclecia już w roku 1969. Taką logikę stosują prawdopodobnie sami Ewangeliści. Łukasz przekazuje słowa Jezusa: Jeśli ktoś przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. (Łk 14,26). Ale Mateusz przekazuje je inaczej: Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. (Mt 10,37). Nie chce widocznie, by ktokolwiek pomyślał, że Jezus namawia do nienawiści.

9. Różnica między pokusą, próbą a doświadczeniem jest tylko intencjonalna i mówi więcej o tych, którzy stoją za przyczyną danej rzeczywistości niż o tych, którzy tej rzeczywistości doświadczają. Gdy na przykład chłopak chce ze mną zgrzeszyć, przychodzi i rozpoczyna czynności wstępne, to:
a) To co się dzieje jest pokusą w oczach diabła (bo chce bym upadła) i w oczach chłopaka (chce jak diabeł, ale o tym pewno nie wie),
b) To co się dzieje jest próbą w oczach Boga, na którą dopuszcza ze względu na: wolność człowieka lub ze względu na swoją wolę (chce mnie czegoś nauczyć),
c) To ode mnie zależy czy na to co się dzieje popatrzę oczyma Bożymi (to próba, więc może mnie ona wzmocnić) czy oczami złego (to pokusa, więc zacznę panikować albo widzieć w chłopaku diabła). Najgorzej jak zrozumiem to jako okazję (a więc nie myśląc w kategoriach ani próby ani pokusy, ulegnę i wcale nie będę się modliła słowami „Nie wódź mnie na pokuszenie” czy „Nie dopuść, abym uległa pokusie”.
Ostatecznie nieważne czy to Bóg wystawia na próbę czy diabeł kusi, bo i tak:
a) Jest to doświadczenie, które może mnie pogrążyć albo wzmocnić.
b) Nigdy nie jest ono ponad moje siły (więc nie muszę upaść).
c) Koncentracja musi iść w kierunku „jak wygrać?” a nie „kto za tym stoi?

10. Osobiście i na razie jestem za wersją „nie wódź nas na pokuszenie” (względnie „nie wystawiaj nas na próbę”), bo to modlitwa, w której widzę wszystkie poniższe myśli:

a) Proszę, by Bóg nie wystawiał nas na ciężką próbę choroby czy kalectwa, chociaż znam takich, co dziękują Bogu za raka.
b) Proszę, by Bóg nie dopuszczał do mnie ciężkich prób wojny czy innego nieszczęścia, które ktoś na nas zamierza.
c) Proszę, by Bóg był przy mnie, kiedy kusi mnie diabeł, kuszą ludzie lub kiedy sam siebie kuszę. Bo kiedy On będzie przy mnie, nie pozwoli, bym przechodził pokusy ponad moje siły.
d) Proszę, bym nie upadł, to znaczy nie zgrzeszył. By czy to doświadczenie trudne, czy pokusa banalna nie popchały mnie w ręce złego.
e) Zostawiając prośbę sugerującą, że to Bóg jest pierwszą przyczyną wszystkiego, wyznaję wiarę, że nawet w pokusie chcę myśleć przede wszystkim Nim, o tym, co robi i może robić mój Ojciec a nie o tym, co robi diabeł (kusi), albo o tym, co mogę zrobić ja (ulec pokusie).

Piotr szedł po falach jeziora, choć było to przeciwko prawu ciążenia, szedł, bo patrzył w oczy Chrystusa. Gdy zwątpił, gdy stracił z Mistrzem osobisty kontakt, zaczął tonąć… (Jan Paweł II, Poznań, 3.06.1997)

Artykuł pochodzi z blog.gosc.pl (info admin)

Spacer po lodzie

Marcin Jakimowicz GN 50/2017

Wyładowałem na ojcu wszelką złość. Wykrzyczałem mu w twarz, że go nienawidzę: „Mam nadzieję, że spotkamy się na twoim grobie”. To, co stało się później, jest cudem.

Jasiek Mela

Szedłem niedawno w Krakowie ulicą i zobaczyłem samochód. Podszedłem, by się przyjrzeć. Był to ford capri − jedyne auto na świecie, którego z serca nienawidzę. Dlaczego? Bo mój tata kupił kiedyś taki samochód i ten czarny ford odebrał mi pół dzieciństwa. Pamiętam tatę, jak wychodził na podwórko i godzinami naprawiał tego grata. Brakowało mi bliskości ojca. Wyrastałem w samotności. Bardzo brakowało mi rozmów, przyjacielskich gestów. Teoretycznie spędzał z nami dużo czasu (jeździł przez pewien czas do pracy jedynie na weekendy), ale praktycznie byłem sam. Między nami była zima. Po latach nasze światy zaczęły się rozjeżdżać. Długo bezskutecznie szukałem uznania w oczach mojego taty. Nie chodziłem po mieście z obitą mordą, połamany, a jednak przez wiele lat czułem się nikim.

Pamiętam wiele trudnych obrazków. Nieprzespane noce: leżę w łóżku i pocę się, słysząc awanturę w pokoju rodziców. Starałem się bronić mamy, wchodzić między nich. Myślę, że tata starał się, ale ponieważ nie wyniósł z rodzinnego domu wzorców normalnych zachowań, zazwyczaj wszystko kończyło się porażką.

Po moim wypadku, gdy przyjeżdżał do szpitala, naprawdę miałem go dość. Mobilizował mnie w rehabilitacji, ale robił to (inaczej chyba nie umiał) w bardzo surowy sposób: „Ćwicz, bo nic z ciebie nie będzie. Będziesz nikim”. Po każdym takim słowie czułem się przygnieciony. Czasem mnie to motywowało, czasem łamało. Teraz wiem, że bez tego pewnie do dziś siedziałbym w miejscu i użalał się nad sobą. Z moim trudnym charakterem potrzebowałem mocnej motywacji. To od taty nauczyłem się, jak akceptować niepełnosprawność, ale jednocześnie nie być kaleką, bo to dwie różne rzeczy.

To był cholernie trudny czas. Cierpienia i wymuszonej wdzięczności. Po wypadku moja szkoła zrobiła festyn na rzecz rodziny Jaśka Meli. Dla mnie − zbuntowanego nastolatka, który najchętniej założyłby słuchawki z ostrym hip-hopem – wejście w rolę kaleki, któremu biją brawo z politowania, było traumą. Nawet jeśli chcieli dla nas dobrze. Chciałem być kilerem albo schować się w tłumie, a lądowałem na scenie.

Pewna amerykańska fundacja postanowiła zrobić mi protezę. Miałem polecieć do Stanów. Niestety nie sam – byłem zbyt młody. Poleciałem z ojcem. To był koszmar, bo cały czas widziałem w nim kata, który tylko czeka, aż się wywalę i skwituje: „A nie mówiłem?”. Gotowało się we mnie, ale ponieważ otaczali mnie życzliwi Amerykanie, dzień w dzień musiałem budzić się z wdzięcznością na ustach. Nie chciało mi się żyć. Nie miałem siły udawać. Kiedyś stanąłem nad basenem i sobie… wpadłem. W ciuchach. Nie było przestrzeni, by rozmawiać z tatą w cztery oczy. Dzielił nas kosmos. W końcu kiedyś nie wytrzymaliśmy i emocjonalnie wyrzygaliśmy się na siebie. Nie ma innego słowa, którym można by to opisać. Był biedny, bo wyładowałem na nim wszelką złość, niezgodę na to, co mnie spotkało. Wykrzyczałem mu w twarz, że go nienawidzę, że jedynym moim marzeniem jest osiągnięcie pełnoletniości i wyparowanie z domu z ostentacyjnie pokazanym środkowym palcem i krzykiem: „Mam nadzieję, że spotkamy się na twoim grobie”. Dziś widzę, że to, co stało się od tego wydarzenia, jest cudem. Nie przesadzam. To interwencja Boga.

Tata też wykrzyczał mi wtedy wiele rzeczy. We łzach, w złości wykrzyczał kawał historii swojego życia. Powiedział o epizodach, o których nie miałem bladego pojęcia. O tym, w jakich otchłaniach lądował. Po tym wszystkim inaczej na niego spojrzałem. Początkowo rozwaliło mi to świat. Myślałem, że ojciec jest imperatorem, władcą, bogiem czy raczej demonem. Że to on pociąga za wszystkie sznurki, trzyma wszystko w garści. Że gdy czyni zło, gdy chce mi dokopać, to dlatego, że tak sobie postanowił. Zobaczyłem natomiast bezradnego człowieka, który nie radzi sobie z historią swego życia. Obnażył się, pokazał słabość i, paradoksalnie, to był początek drogi uzdrowienia naszych relacji. Zrozumiałem, że on nie mógł w swym domu nauczyć się zachowań, których oczekiwałem. Że chodził na siłownię po to, by obronić swą mamę przed ojcem. Że każdego ranka mierzył się z tą straszną ciszą, gdy jego ojciec był zdziwiony, że nikt nie mówi mu z uśmiechem „dzień dobry”. Musiał funkcjonować w takim dysonansie. Ja od czasu tej awantury wiem, że nie ma złych ludzi, że złe zachowanie ma źródło w strachu. Nie ma złych ludzi. Są zranieni, skrzywdzeni, przygnieceni życiem.

Teraz widzę, że tata był dla mnie cały czas niezwykle ważny. Gdy mama płakała po moim wypadku i martwiła się, czy będą kolejne amputacje, to było normalne. Matki zawsze płaczą. Pamiętam jednak scenę, gdy tacie zaszkliły się oczy. Oczywiście nie dał tego po sobie poznać i wyszedł. „Kurde, skoro nawet tata płacze, to znaczy, że jest naprawdę źle” – załamałem się. Przecież on wszystko potrafi: chatę zbuduje, położy posadzkę, naprawi kanalizację i samochód. Nigdy nie było u nas żadnego specmajstra – tata wszystko ogarniał! Umie zrobić wszystko, a teraz płacze”. Myślę, że gdy brnąłem przez śnieg, idąc na biegun, jedną z motywacji było hasło: „Zobaczysz, że dam radę”.

Stopniowo przestałem widzieć w nim agresora. Dostrzegłem człowieka zranionego. To była jedna z najważniejszych lekcji, która przewartościowała moje życie. Widziałem, jak zaczął nad sobą pracować i jak Bóg zaczął zmieniać nasze serca.

Wielu ludzi traktuje mnie jak mentora. „Jesteś taki dojrzały” − słyszę. Przez pewien czas myślałem nawet, że to fajne. Przeszedłem błyskawiczny kurs dorastania, tyle że po drodze przeskoczyłem kilka etapów. Dziś muszę je nadrobić. To tak jakbyś znalazł się od razu na czwartym roku studiów. Fajnie. Do czasu, gdy ktoś zapyta cię o wiedzę sprzed dwóch lat.

Wydarzyło się miliard różnych rzeczy – tata wszedł do wspólnoty neokatechumenalnej, dostał słowo o tym, że Bóg zabiera mu serce kamienne i daje serce z ciała. Wyobraź sobie, jak to musiało go boleć! Wiele razy powiedzieliśmy sobie: przepraszam. Zobaczyłem, jak źle go oceniałem, że bardzo starał się przez lata mnie kochać. Zbliżaliśmy się do siebie. Odbudowaliśmy relacje. Bardzo się polubiliśmy. Mam przyjaciela. Dla mnie to jeden z najważniejszych dowodów na istnienie Boga. Włożyliśmy (zwłaszcza mój tata) masę pracy w tę odbudowę, ale tylko ludzkimi siłami nie dałoby się …

Kilka lat temu tata, który dba o drzewo genealogiczne rodziny, opowiadał o babci, która była wywieziona na Syberię. Rzuciłem: „A może pojedziemy na Syberię?”. „Rodzinnie?”. „Nie. Mamę i siostry zostawimy. Ruszymy we dwóch”. Zobaczyłem błysk w jego oku. Byliśmy jak dwaj mali chłopcy. Ruszyliśmy na wschód, do miasta Abakan. Tata znał świetnie rosyjski, ja dbałem o sprzęt. Mogłem go też czegoś nauczyć! {BODY:BBC} (śmiech){/BODY:BBC}

To był genialny czas. Ja nie tylko kocham mojego tatę. Ja bardzo go lubię. Nie wypada nie kochać ojca − mamy to zakodowane. Tak nas uczy religia. „Czcij ojca swego” − jaki by nie był, wypada go szanować. A ja mojego tatę po prostu lubię. Cenię jego zaradność, odwagę, pokorę. Podziwiam jego duchową drogę. Mamy doświadczenie, że Bóg najgorsze traumy naszego życia obraca w perły. Obaj przeszliśmy bardzo długą i bolesną drogę. Mamy na koncie wiele strasznie trudnych rzeczy. Dziś mam w nim przyjaciela. Idziemy razem.

Bogdan Mela

Popełniłem mnóstwo błędów. Byłem bardzo surowy. Wiem o tym. Nie panowałem nad gniewem. Najbardziej zdumiewające jest to, że ludzie np. bezdomni, z którymi pracuję, widząc mnie, mówią: „Boguś, zazdroszczę ci spokoju, łagodności”. Nie mają pojęcia, jaki byłem przed laty.

Bóg zmienił mi charakter. Przeszedłem długie terapie, ale widzę po latach, że najlepszą z nich zaserwował mi… Kościół katolicki. To na Drodze Neokatechumenalnej nie tylko pogodziłem się z historią mojego życia, „odpuściłem”, ale też nauczyłem się błogosławić sytuacje, które wydawały się przeklęte. Nie mam do Boga pretensji.

Byłem osobą gwałtowną, ostrą, wybuchową, porywczą. Uważałem, że muszę wykrzyczeć to, co czuję. Byłem skonfliktowany z całym światem. Całe życie pod prąd. O każdym wydawałem ostre sądy. Zawsze miałem rację. Nie miałem pojęcia, że nosiłem pancerz, pod którym tłumiłem wielki bunt wobec rzeczywistości. Bóg zaczął powoli przemieniać moje kamienne serce w serce z ciała.

Kiedyś, w czasie ostrej awantury z Jasiem, stanąłem nad nim i poczułem, jakby mój tata stał nade mną. Ja byłem na miejscu syna. Skopiowana sytuacja z dzieciństwa. Poczułem w sercu tak wielką nienawiść do tego człowieka, że od razu wsiadłem w samochód i pojechałem na kraniec Polski, by z nim pogadać. Zamknęliśmy się na kilka godzin na strychu i opowiedziałem mu wszystko: „Tato, chcę ci powiedzieć, jakie noszę w sobie uczucia. Po latach czuję wielką złość. Nie znika. Jest stłumiona, ale nie znika”. Jak to przyjął? Starał się to zracjonalizować, pytał: „Dlaczego?” Powiedziałem: „Nie wiem dlaczego. Mówię ci, co czuję”. Wiem, że mocno to przeżył, powiedział rodzinie, że mieliśmy do załatwienia „coś ważnego”. Gdy po jakimś czasie ten silny mężczyzna zachorował na raka, szybko zaczął gasnąć. Pojechałem do szpitala i powiedziałem: „Tato, wiesz, że cię kocham”. Poczułem dysonans, bo gdy mówisz o emocjach negatywnych, brzmi to niezwykle mocno, a szept „kocham cię” jest blady, cichy, delikatny. „Tato, rozumiesz, co ci powiedziałem?” – upewniłem się: „Kocham cię!”.

Bóg miał trochę pracy z naszą rodziną. {BODY:BBC} (śmiech){/BODY:BBC} Przez lata wykonał nieprawdopodobną robotę. Jesteśmy czternasty rok na Drodze Neokatechumenalnej. Sam jestem katechistą. Mam pracę, którą lubię, swoją firmę i pracę w ośrodku dla bezdomnych. Znam historię każdego z tych ludzi, patrzę na ich połamane życiorysy i widzę, do jakiego miejsca doprowadził mnie Bóg. Czuję, że jestem szczęściarzem.

Gdy bezdomni zetkną się z najmniejszą trudnością, często od razu rezygnują. Są zmotywowani do jakiejś pracy, ale wystarczy drobnostka, zwykły deszcz, i od razu odpuszczają. Zdarza mi się czasem, że w trudnościach przychodzą do mnie jak do ojca: „Boguś, pomóż!”.

Sytuacji w naszym domu nie ułatwiało to, że byłem bardzo odporny na trudności. Na pożar domu, śmierć Piotrusia, wypadek Jasia. „Zamknę się w sobie, ale wytrzymam”. Trudności mnie nie zrażają. Robię swoje. Trochę czasu musiało minąć, bym dopuścił do tych sytuacji Pana Boga…

artykuł pochodzi z portalu gosc.pl (info admin)

Raport: W ciągu roku zabito ponad 3 tys. chrześcijan

HENRYK PRZONDZIONO/GN

Ponad 3 tys. chrześcijan, w tym dwie trzecie w Nigerii, straciło życie na świecie od listopada 2016 roku do października 2017 roku „z powodów związanych z wyznaniem” – wynika z raportu organizacji Open Doors. Liczba zabitych przez rok znacznie wzrosła.

Międzynarodowa organizacja opublikowała w środę swój „indeks 2018” dotyczący „50 krajów, w których chrześcijanie są najbardziej prześladowani”. Według Open Doors chodzi o 215 mln ludzi, którzy są ofiarami „ostrych lub ekstremalnych” prześladowań. Oznacza to, że dotyczy to jednego na 12 chrześcijan na świecie.

Po raz 17. na czele rankingu, który powstaje na podstawie wskaźników mierzących przemoc, ale też codzienne, mniej jawne formy opresji, znalazła się Korea Północna. Za nią uplasowały się Afganistan i Somalia.

Od 1 listopada 2016 roku do 31 października 2017 roku co najmniej 3066 chrześcijan zostało zabitych z powodów związanych z ich wyznaniem – wynika z szacunków Open Doors. Jest to o wiele niższa liczba niż ta, o której była mowa w „indeksie 2016” – 7106 zabitych, ale już o 154 proc. więcej niż w „indeksie 2017” – 1207 zabitych.

„Ten względny spadek w ubiegłorocznym indeksie wiązał się z mniejszą aktywnością dżihadystycznej organizacji Boko Haram w Nigerii. Jednak w tym kraju liczba zabójstw nasiliła się wraz z falą ataków wymierzonych w chrześcijan w środkowym pasie kraju i przeprowadzanych przez uzbrojonych Fulan” – pisze Open Doors w raporcie. Wynika z niego, że w samej Nigerii zginęło 2 tys. chrześcijan.

Według organizacji w ciągu ostatniego roku zmalała liczba kościołów, które były zamykane, atakowane, niszczone czy podpalane. W okresie, który wzięto pod uwagę w najnowszym raporcie, wspomniano o 793 miejscach kultu w porównaniu z 1329 rok wcześniej. „Ten spadek to dobra wiadomość, którą można tłumaczyć częściowo tym, że kościoły w Pakistanie są lepiej ochraniane przez policję” – wyjaśnił szef francuskiego oddziału Open Doors Michel Varton.

W okresie, którego nie obejmuje raport, czyli w grudniu 2017 roku, dżihadyści zaatakowali kościół metodystyczny w Kwecie, na zachodzie Pakistanu. Zginęło dziewięć osób.

Według Open Doors rzeczywista liczba prześladowanych chrześcijan na świecie jest wyższa od tej podawanej w raporcie. Przedstawiono w nim tylko sprawdzone dane dotyczące zabójstw, pochodzące z terenu, prasy czy internetu. Jak tłumaczą autorzy dokumentu, nie znalazły się w nim informacje na temat liczby zabitych w Korei Północnej z powodu braku „wiarygodnych danych” z „najbardziej zamkniętego kraju naszej planety”.

Artykuł pochodzi z portalu gosc.pl (info admin)

Dziś niedziela Chrztu Pańskiego

Kościół katolicki obchodzi dziś w liturgii święto Chrztu Pańskiego. Kończy ono okres Bożego Narodzenia, choć w polskiej tradycji jeszcze do 2 lutego śpiewa się kolędy i nie rozbiera się szopki.

Święto Chrztu Pańskiego obchodzone jest w pierwszą niedzielę przypadającą po uroczystości Objawienia PańskiegoNajstarszej tradycji tego święta należy szukać w liturgii Kościoła wschodniego, ponieważ pomimo wyraźnego udokumentowania w Ewangeliach chrzest Jezusa nie posiadał w liturgii rzymskiej oddzielnego święta. Dekretem Świętej Kongregacji Obrzędów z 23 marca 1955 r. ustanowiono na dzień 13 stycznia, w miejsce dawnej oktawy Epifanii, wspomnienie chrztu Jezusa Chrystusa. Posoborowa reforma kalendarza liturgicznego w 1969 r. określiła ten dzień jako święto Chrztu Pańskiego. Pominięto wyrażenie „wspomnienie” i przesunięto jego termin na niedzielę przypadającą po 6 stycznia.

Teksty modlitw związane ze świętem Chrztu Pańskiego odzwierciedlają bardzo dokładnie i szczegółowo przekazy Ewangelii. Podkreślają przy tym związek tego święta z uroczystością Objawienia Pańskiego. Chrystus już jako dorosły, 30-letni mężczyzna, przychodzi nad brzeg Jordanu, by z rąk Jana Chrzciciela, swojego poprzednika, przyjąć chrzest. Chociaż sam nie miał grzechu, nie odsunął się od grzesznych ludzi: wraz z nimi wstąpił w wody Jordanu, by dostąpić oczyszczenia. W ten sposób uświęcił wodę. Najszczegółowiej to wydarzenie zrelacjonował św. Mateusz, choć opis chrztu Jezusa zostawili wszyscy trzej synoptycy.

W dniu chrztu Jezus został przedstawiony przez swojego Ojca jako Syn posłany dla dokonania dzieła zbawienia. Misję Chrystusa potwierdza swym świadectwem Bóg Ojciec. Zamknięte przez grzech Adama niebiosa otwierają się, na Jezusa zstępuje Duch Święty. Z nieba daje się słyszeć jednoznaczny głos: „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie”.

artykuł pochodzi z portalu gosc.pl (info admin)

PIERWSZA SOBOTA MIESIĄCA ! Co musisz zrobić, by spełnić prośbę Matki Bożej?

Dziś pierwsza sobota miesiąca! Co musisz zrobić, by spełnić prośbę Matki Bożej?

fot. notoryczna / sxc.hu

Matka Boża objawiając się w Fatimie trojgu pastuszkom – bł. Hiacyncie, bł. Franciszkowi i Łucji – powiedziała, że Pan Jezus chce ustanowić na świecie nabożeństwo do Jej Niepokalanego Serca, aby ludzie Ją lepiej poznali i pokochali. To nabożeństwo ma również charakter wynagradzający Jej Niepokalanemu Sercu za zniewagi wyrządzone przez ludzi. Tym, którzy będą je z wiarą praktykować, Maryja obiecała zbawienie. Poprzez to nabożeństwo mogą się oni przyczynić do ocalenia wielu ludzi od potępienia i zapowiadanych przez Matkę Najświętszą katastrof cywilizacyjnych. Nabożeństwo to uzyskało aprobatę kościelną i od tej pory rozwija się na całym świecie.

Orędzie fatimskie nie zostało definitywnie zakończone wraz z cyklem objawień w Cova da Iria, w roku 1917. Dnia 10 grudnia 1925 r. siostrze Łucji ukazali się w celi domu zakonnego św. Doroty w Pontevedra Najświętsza Maryja Panna i obok niej Dzieciątko Jezus opierające się na świetlistej chmurze. Dzieciątko położyło jej dłoń na ramieniu, a Maryja pokazała jej w drugiej dłoni Serce otoczone cierniami. Wskazując na nie, Dzieciątko napomniało wizjonerkę tymi słowami: – Zlituj się nad Sercem twej Najświętszej Matki okolonym cierniami, które niewdzięczni ludzie wbijają w każdej chwili, a nie ma nikogo, kto by przez akt zadośćuczynienia te ciernie powyjmował.

Maryja dodała: – Córko moja, spójrz na Serce moje otoczone cierniami, które niewdzięczni ludzie przez bluźnierstwa i niewdzięczność w każdej chwili wbijają. Przynajmniej ty pociesz mnie i przekaż, że tym wszystkim, którzy w ciągu pięciu miesięcy, w pierwsze soboty, wyspowiadają się, przyjmą Komunię świętą, odmówią różaniec i będą mi towarzyszyć przez kwadrans, rozważając 15 tajemnic różańcowych, w intencji zadośćuczynienia Mnie, w godzinę śmierci obiecuję przyjść z pomocą, ze wszystkimi łaskami potrzebnymi do zbawienia.

W dniu 15 lutego 1926 roku siostrze Łucji na nowo ukazało się w Pontevedra Dzieciątko Jezus. Podczas tego objawienia siostra Łucja przedstawiła Dzieciątku pewne trudności, jakie będą miały niektóre osoby, żeby przystąpić do spowiedzi w sobotę i poprosiła, by spowiedź była tak samo ważna podczas kolejnych ośmiu dni. Pan Jezus odpowiedział: – Tak, spowiedź może być ważna o wiele więcej dni, pod warunkiem, że gdy będą Mnie przyjmować, będą w stanie łaski uświęcającej i wyrażą intencję zadośćuczynienia za znieważenie Niepokalanego Serca Maryi. Siostra Łucja podniosła jeszcze kwestię dotyczącą sytuacji, w której ktoś w momencie spowiedzi zapomni sformułować intencję, na co Pan Jezus odpowiedział następująco: – Mogą to uczynić przy następnej spowiedzi, wykorzystując w tym celu pierwszą nadarzającą się okazję.

Podczas czuwania w nocy z dnia 29 na 30 maja 1930 roku, Pan Jezus przemówił do siostry Łucji, podając jej rozwiązanie innego problemu: – Praktykowanie tego nabożeństwa będzie dopuszczone również w niedzielę po pierwszej sobocie, jeżeli moi księża – ze słusznych powodów – przyzwolą na to. Przy tej samej okazji, nasz Pan dał Łucji odpowiedź na jeszcze inne pytanie: – Dlaczego pięć sobót, a nie dziewięć albo siedem, dla uczczenia cierpień Matki Bożej? – Moja córko, powód jest bardzo prosty: jest pięć rodzajów zniewag i bluźnierstw przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi: 1. Bluźnierstwa przeciwko Niepokalanemu Poczęciu. 2. Przeciw dziewictwu Matki Bożej. 3. Przeciw Jej boskiemu macierzyństwu, przy równoczesnym sprzeciwie uznania Jej za Matkę rodzaju ludzkiego. 4. Czyny tych, którzy usiłują publicznie wpoić w serca dzieci obojętność, pogardę, a nawet nienawiść do tej Matki Niepokalanej. 5. Czyny takich, którzy profanują wizerunki Najświętszej Panny.

Elementy nabożeństwa

Spowiedź wynagradzająca. Należy do niej przystąpić w intencji wynagradzającej w pierwszą sobotę miesiąca, przed nią lub nawet po niej, byleby tylko przyjąć Komunię świętą w stanie łaski uświęcającej. Do spowiedzi można przystąpić nawet tydzień przed lub po pierwszej sobocie. Gdy podczas jednego z objawień siostra Łucja zapytała Pana Jezusa, co mają uczynić osoby, które zapomną powiedzieć przed wyznaniem swoich grzechów o intencji wynagradzającej, otrzymała odpowiedź: – Mogą to uczynić przy następnej spowiedzi, wykorzystując w tym celu pierwszą nadarzającą się okazję. Według wyjaśnienia siostry Łucji, następne trzy elementy tego nabożeństwa powinny być spełnione w pierwszą sobotę miesiąca, choć dla słusznych powodów, spowiednik może udzielić pozwolenia na wypełnienie ich w następującą po pierwszej sobocie niedzielę.

Komunia święta wynagradzająca.

Część różańca świętego. Należy odmówić pięć tajemnic w intencji wynagradzającej. Można rozważać którąkolwiek z części różańca.

Rozważanie. Następnym elementem tego nabożeństwa jest rozważanie jednej lub wielu tajemnic różańcowych w ciągu przynajmniej 15 minut. Matka Najświętsza nazwała ten rodzaj modlitwy „dotrzymywaniem Jej towarzystwa”, co można zrozumieć w ten sposób, iż mamy rozmyślać wspólnie z Matką Najświętszą.

Można w tym celu, jako pomoc w rozmyślaniu, przeczytać uważnie odpowiadający danej tajemnicy fragment Pisma Świętego albo książki, wysłuchać konferencji lub kazania. Temu rozważaniu także powinna towarzyszyć intencja wynagradzająca.

Obietnice Matki Najświętszej

1. Tym, którzy będą praktykować to nabożeństwo, obiecuję ratunek. Przybędę w godzinę śmierci z całą łaską, jaka dla ich wiecznej szczęśliwości będzie potrzebna.

2. Te dusze będą obdarzone szczególną łaską Bożą; przed tronem Bożym jako kwiaty je postawię.

W praktyce pięciu sobót należy przede wszystkim położyć nacisk na intencję wynagrodzenia, a nie osobiste zabezpieczenie na godzinę śmierci. Jak w praktyce pierwszych piątków, tak i pierwszych sobót nie można poprzestać tylko na dosłownym potraktowaniu obietnicy, na zasadzie „odprawię pięć sobót i mam zapewnione zbawienie wieczne”. Do końca życia będziemy musieli stawiać czoła pokusom i słabościom, które spychają nas z właściwej drogi, ale nabożeństwo to stanowi wielką pomoc w osiągnięciu wiecznej szczęśliwości. Aby je dobrze wypełnić i odnieść stałą korzyść duchową, trzeba, aby tym praktykom towarzyszyło szczere pragnienie codziennego życia w łasce uświęcającej pod opieką Matki Najświętszej. Jeśli na pierwszym miejscu postawimy delikatną miłość dziecka, które pragnie ukoić ból w sercu ukochanego Ojca i Matki, ból zadany obojętnością i wzgardą tych, którzy nie kochają – bądźmy pewni, że nie zabraknie nam pomocy, łaski i obecności Matki Najświętszej w godzinie naszej śmierci.

Artykuł ukazał się na stronie Fatima.pl.